Jeszcze jeden autentyk.
Jadę sobie o 6 rano do pracy autobusem (tak, tak jeszcze są tacy co autobusami się rozbijają), leje jak z cebra.
Na jednym z przystanków wsiada ( to może za dużo powiedziane, bo prawie się wczołgał)kompletnie przemoczony facet z rowerem. Dres, karczycho itp.
K...wa, ja nie wiem jak on na tym rowerze jechał, bo tak się chwiał... "10 w skali beauforta"
(Nie wiem jak gdzie indziej, ale u nas rowerów nie wolno przewozić w komunikacji miejskiej)
Autobus stoi, stoi... w końcu głos z szoferki
- Z rowerem nie jedziemy
O myślę sobie Już zadyma będzie.
Cisza
- Z rowerem nie jedziemy - tym razem głośniej
- Co? -pyta w końcu raczej dość agresywnie gość
- No... z rowerem nie jedziemy - już trochę mniej pewnym głosem kierowca.
- Aaa.... To sorry - i jeb rowerem przez otwarte wciąż drzwi - już można