Dzień Dobry Wieczór,
Takie sobie zadanie psychoterapeutyczne zadałem
, żeby gdzieś się chwalić swoimi "wytrocinami" (strasznie mi się podoba to określenie) i innymi tematami wokół mojej gawry. Festiwal żenady czas więc zacząć - mądrze nie będzie, ale może śmiesznie
. Jako, że "na poważnie" mój garaż zaczął żywot na początku roku to kilka wpisów wstecznych poniżej - darujcie chronologię - linia casu może być zachwiana.
Wpis 1: Zaczęło się od…
Historia ta rozpoczyna się niewinnie, gdzieś na przełomie stycznia i lutego roku pańskiego 2021. Za oknem piździło jak w kieleckim, w TV całodobowe transmisje z walnego zgromadzenia statystyków polskich (tylu zakażonych, tylu zbadanych, tylu jeszcze zejdzie). W robocie – praca zdalna – czyli otwierasz oczy… i jesteś w robocie 😊. Biuro w kuchni, wideokonferencje, (w stroju od pasa w górę), rodzina robiąca za bohaterów drugiego planu (ja tylko butlę, zupkę… herbatkę… aghhh). Nigdzie nie pojedziesz, bo straszą, że nie wrócisz, proszek do prania kupujesz przez Internet – tutaj też statystycy polscy mają swoich agentów – każdy portal w nagłówku: kto, kiedy ile.
W tym samym czasie, w oddalonej o kilkanaście kilometrów małej mieścince stał sobie garaż. Garaż to niezwykły, zważcie sobie, albowiem auto w nim stało, jakby z cukru było. I narzędzia ogrodowe – równiutko poukładane, czekające na te 3 miesiące w roku, że trzeba nimi w ogrodzie zamachać.
I tak narodziła się idea… Idea zacna, wpisująca się we wszechobecny kapitalizm, bilansująca w sposób perfekcyjny popyt i podaż. Popyt zdefiniowany prosto – „Jak czegoś nie zrobię to zwariuję”, a podaż – tę trzeba było stworzyć, przekonując najemcę, że ów niezwykły garaż nie może być marnotrawiony w sposób tak ordynarny jak schronienie przed deszczem dla kawała blachy i plastiku, że mogą mu przyświecać cele wyższe i szlachetniejsze.
Tak oto, uczepiwszy się tejże idei niczym Antonii M. trotylu, rozpocząłem proces negocjacji, burzliwych, długotrwałych (tak, mamo, nie wyniosę Ci samochodu), męczących (nie, mamo, nie wyniosę Ci Twoich narzędzi ogrodowych), acz uwieńczonych sukcesem. Moja coraz skuteczniej dobijająca się do drzwi gorączka szałasowa odnalazła światełko, w którym mogła znaleźć ujście – mam swój garaż…
Wpis 2: Przeciąg
Rozanielony wizją „własnych” 4 kątów rzuciłem się na ową ciężko wynegocjowaną przestrzeń, w duchu powtarzając radosną mantrę - „Będę dłubał w drewnie, będę dłubał w drewnie!”. Byłem jak Tommy Lee Jones w Ściganym, Shrek na swoim bagnie, Kubuś Puchatek nad baryłką miodku...
Kara przyszła szybko – bo ani drewna ani czym dłubać. No dobra, nie do końca – wszak podstawowe narzędzia majsterkowe każdy szanujący się chłop posiada, a ja wiedziony szaleństwem od miesięcy przeszukiwałem czeluści internetu, gdzieś podskórnie czując, że tajona od lat potrzeba wylezie w końcu i zakrzyknie „Zrób to!”. W ten sposób „na stanie” była już pilarka stołowa – powystawowa w dobrych pieniądzach, grubościówka, w pasujących do siebie żółtych kolorach, kontrastująca z nimi zielona ukośnica, zagłębiarka w pięknej niebieskiej barwie (bynajmniej nie morskiej) i trochę drobiazgów. Faktem było jednak, że do pełni szczęścia brakowało sporo, a najbardziej przeraził mnie panujący w mojej świątyni „hulający wiatr”. Nie no, k*wa, nie używajmy eufemizmów – no pusto było. Ale miałem asa w rękawie…
Wpis 3: Nie wyrzucaj?
Jak każdy typowy Polak, który ma odrobinę miejsca, chomikowałem pozostałości po remontach. W ten oto sposób, pół strychu (czy wspomniałem już, że mój garaż ma strych? ) miałem zawalone starymi płytami meblowymi, frontami, szafkami, szafeczkami, itd. Przez lata rodzina, co jakiś czas, przypominała mi o istnieniu tychże, grzecznie zapytując „na ch*j ci to”. Z uporem godnym lepszej sprawy powtarzałem „Przyda się!”. Interesujące – nienawidzę zbieractwa.
Żadna szafka nie nadawała się oczywiście do powieszenia, ot tak. A bo wymiar nie taki, a bo fronty nie pasują, a bo coś tam jeszcze. Wiór zaczął się więc sypać gęsto i tak powstały zgrzebne mebelki. Kolorystycznie od sasa do lasa, co miałem to użyłem, podążając za maksymą „to ma służyć a nie wyglądać”. Kiedyś to może maźnę jakąś farbą?
Wpis 4: Youtube
Zobaczmy jak sobie radzą inni warsztatowcy – a co, chyba mój warsztacik nie wygląda tak źle… Pierwszy film z brzegu – równiutkie, drewniane mebelki, w jednym kolorze, na ścianach rzędy ścisków (Bessey, Bessey… hmm, nie znam), jakieś zielono szare walizeczki – pomieszczenie czystsze niż moje mieszkanie. O co „kaman”? Kolejny filmik – to samo, następny – warsztat trochę bardziej swojski – stoi pan i opowiada o nowym sprzęcie do przydomowego warsztatu – Felder Hammer – cena, sami wiecie. Noż kuźwa… Stoję pośrodku swojego grajdołka, upi***zielony wiórami od stóp do głów, ze smutną refleksją – „z czym do ludzi!”.
Za małolata dorabiałem w wujowej stolarni, strasznie mnie to kręciło, ale pamiętam to jakoś inaczej – stały maszyny-samoróbki i jedna Dyma z fabryki w Reszlu, sporo narzędzi ręcznych i całkiem udane produkty z tego wychodziły. Fakt, że po każdym dniu pracy człowiek sprzątał całą stolarnię, ale nigdy tak wyglądała tak sterylnie. Talenty manualne to u mnie są znikome, więc pewnie to co zdolny człowiek zrobi strugiem, ja muszę strugarką, ale nie sądziłem, że do przydomowego warsztatu trzeba taką furę sprzętu, i że warsztat musi tak wyglądać.
Podjąłem wtedy brzemienną w skutki decyzję… - „Walić Youtube’a!”. Nie jestem jednak w tej decyzji konsekwentny 😊
Wpis 5: W międzyczasie…
Zacząłem nieśmiało robić du*erele – rodzina i znajomi zadbali, żeby du*ereli mi nie brakowało.
To jakieś doniczki:
To znów jakaś drewutnia z odpadów.
To szafki na książki (przyznaję, że wykazałem się skrajną igorancją i brakiem znajomości tematu, jako, że płyty zamówiłem na wymiar w markecie i okleiłem żelazkiem - sam się ukarzę, albo Rebir to zrobi za mnie)
Nadstawki na meble kuchenne:
i łazienkowe (wciąż czekają na fronty
):
Udało mi się odrestaurować stół, zmieniając mu wymiar blatu i całkowicie kolor:
bo tak wyglądał w oryginale (po prawej):
Sprokurować podstawę pod grubościówkę (ze śmiecia oczywiście):
I sporą huśtawkę, którą udało się sklecić od zera z przywiezionej z lasu świeżej robinii. (Mam tylko takie zdjęcie - tam teraz wisi huśtawka - słowo).
W sumie nic wielkiego - ale moimi ręcami zrobione i... (pamiętacie co pisałem o Youtube?)
Wpis 6: Pierwsza klejonka
W końcu pojawiło się pierwsze „zamówienie” na klejonkę: stół do warsztatu z materiału pozostałego po remoncie dachu (krokwie). Materiał odleżał ze dwa lata, powykrzywiał się. Ale co tam, ja nie zrobię? Hmm… no nie zrobię gdyż albowiem ponieważ bo: nie mam na czym tego wyrównać, b) nie bardzo mam czym tego ścisnąć. Jako, że grubościówkę, kupioną okazyjnie już mam, to trzeba by poszukać jakiejś wyrówniarki – mała musi być i na 230V – prosty temat.
No właśnie nie taki prosty, kilka dni i dobrych kilkaset gigabajtów danych później najbardziej racjonalna wydała mi się opcja użycia okrytego sławą struga Rebir. I tak też zrobiłem, a sam strug dorobił się nawet tymczasowego stolika. Sam stolik (z odpadów, a jakże) nawet zdawał egzamin, trzymał kąty itd. Taka luźna wariacja pomysłu
@DaKa_Garage. Czy podjąłbym taką decyzję jeszcze raz? Ni ch*ja ale o tym później.
Pozostał temat ścisków. Bessey (zdążyłem poznać), Piher, na zamówienie… wszystko kosztujące miliony monet. Wybrałem się na targ staroci, pamiętałem, że zawsze ktoś sprzedawał stare żelastwo i nie zawiodłem się – tylko ceny jak za Bessey’a. Zapytajmy więc wujka youtube’a. Wujek w standardzie pokazał warsztaty znanych i lubianych wielbicieli szaro zielonego koloru, Feldera (tylko było jeszcze więcej i jeszcze czyściej – kuźwa, telewizor w garażu?), ale znalazł też materiał o ściskach od majstra, który sprawiał wrażenie mniej zakochanego w jedynych słusznych kolorach i naprowadził na właściwe tory – ściski rurowe. Dzięki
@Mery. Doczekały się awet swojego odpadowego wieszaczka.
Nabyłem, zrobiłem stolik - pierwszy bez żadnego wkręta.
Wpis 7: Elektryka prąd… nie tyka?
No dobra, szafki są, przestrzeń jest, tylko coś tu ciemno. Świecą dwie biedne żaróweczki, nic nie widać – trzeba coś z fantem zrobić. Spoglądam na budżet, na ceny systemów oświetleniowych, korytek, śmitek, gniazdek i stwierdzam ze smutkiem, że chyba nie bardzo. Z drugiej strony raz się żyje – chińskie świetlówki, przewody na tynkowe i udało się zamknąć w 250 PLN. Święcą jak głupie. Może kiedyś coś z tym zrobię, póki co, jestem oświecony.
A przy okazji – wiecie jak to jest jak podłączacie sprzęt do gniazdka, przytulacie się do obudowy i czujecie miłe łaskotanie? Ja już wiem. Instalację mam solidną – kable w przekroju 2,5 mm, ale tylko faza i neutralny. Moją świątynię budowano w zamierzchłych czasach, gdzie o czymś takim jak uziemienie nikt nie słyszał (że instalacja jest miedziana to już jakiś cud jest). Przerobić jej nie ma jak, więc trzeba było wyzerować wszystkie gniazdka. Pan elektryk stwierdził, że fachowo.
A wielkimi krokami nadchodził wielki dzień w życiu każdego garażowca - pierwszy stół warsztatowy...
c.d.n