Wpis 9: Będziemy razem borować dziury – przygoda z dramatem w tle.
Przychodzi taki moment w życiu każdego człowieka, że trzeba sobie zdać sprawę z własnych słabości. Kiedy więc kolejny raz, wiercąc kilkadziesiąt otworów z ręki, co drugi z nich wybierał sobie tylko znaną ścieżkę rozwoju osobistego i lądował niekoniecznie tam, gdzie było mu przeznaczone, z wrodzoną sobie nutką samokrytyki stwierdziłem - Chłopie, jesteś ślepy – pogódź się z tym. Masz astygmatyzm i to co jest proste jest dla ciebie „jakby proste”, a łapa ci chodzi jak nie przymierzając dziewicy przed pierwszym… no sami wiecie czym (szydełkowaniem – zboczylasy Wy 😊). Masz, owszem, jakieś tam pomoce naukowe, które życie ułatwiają, ale to nie do końca to. Coraz częściej też łapałem się na tym, ze potrzebuję, coś względnie precyzyjnie wywiercić w małym elemencie i metody łopatologiczne nie do końca się sprawdzały.
Skoro już zreferowałem przed sobą zestaw „zalet”, czas było przejść do działań naprawczych. Tak oto na horyzoncie pojawiła się ona – wiertarka stołowa. Długo walczyłem z myślami (du*a tam, jak można kupić nową zabawkę to długo się z myślami nie biję – dłużej przychodzi przekonać żonę) i zanurzyłem się w czeluści Internetu.
I się zaczęło… „Tego nie kupuj, to chińczyk jest”, „Boscha pan kup”, „Boscha pan nie kupuj”, „Tylko ws 15 – teraz to szmelc robią”. Mętlik w głowie był coraz większy. Dobra, pomyślałem, nic nie wymyślisz, jedziemy w miasto. I pojechałem, objechałem markety, obmacałem Dedry, Nutoole, Erbauery. Przywitałem się także z Boschem. Zrobił na mnie wrażenie niczym metroseksualny chłop – z jednej strony zadbany, wszystko na swoim miejscu, z drugiej, jakiś delikatny taki, wymuskany, naszpikowany elektroniką…
Wróciłem do domu jeszcze bardziej skonfundowany, a zegar tykał nieubłaganie (wiecie jak to jest ze zgodami od żon – mają krótki termin przydatności do spożycia – łaska pańska na pstrym koniu jeździ). Raz kozie śmierć… i zamówiłem Airpressa 16-980.
Czemu Airpress, bo firma znana (fakt, że z kompresorów, ale cóż…), bo jeszcze w miarę w budżecie i sprawiała wrażenie solidniejszej od konkurencji w tym przedziale cenowym.
Dwa dni później, pod moje garażysko zajechał Raben, pan kurier wyciągnął paletę, wjechał mi nią w miejsce, które wskazałem. Podpisałem odbiór i z ku**ikami w oczach zacząłem montaż. (Też tak macie, że nowy sprzęt powoduje u Was nagły wzrost endorfin?). Pierwsze wrażenie – no k**wa, kawał grzmota. Instrukcja bardzo przyzwoita, jak na chińczyka, którym bez wątpienia jest ta maszyna, nie było więc problemów ze złożeniem tego do kupy. Postawiłem, tymczasowo, na jednej z szafek, włożyłem wiertło… i coś mi się przestało podobać. Już na pierwszy rzut oka sam zacisk miał bicie, po włożeniu wiertła, wrażenie to spotęgowało się na tyle, że stwierdziłem – „coś z**ś”. Wybiłem zacisk, włożyłem jeszcze raz, bez efektu. Może to złudzenie optyczne? Jako, ze swój zestaw przywar miałem określony, stwierdziłem, że to musi być to – moja ślepota. Jednak pierwsze wiercenia zaprzeczyły temu faktowi, otwór wiercony wiertłem 6 mm miał prawie 7, dziesiątką – ponad jedenaście na wylocie.
Poczułem się ogromnie rozczarowany. Jakby Małyszowi ktoś narty w połowie skoku podpierniczył – zadzwoniłem do dystrybutora, gotowy zrównać go z ziemią za sprzedawanie chłamu. Kupiłem chińczyka, będzie problem. Tutaj jednak nadeszła bardzo miła niespodzianka – sprzedawca wykazał się dużą dozą pro konsumenckiej postawy i za chwilę miałem kontakt z mechanikami z Airpressa (sprzedawca monitorował stan sprawy do samego jej końca, w zasadzie codziennie informując mnie o jej postępach). Na dzień dobry jednak, po wysłaniu pierwszych filmików z ewidentną wadą, panowie wyciągnęli asa z rękawa – „Pan zmierzy odchylenie na dziesięciu cm od uchwytu, czujnikem zegarowym”. K**wa, czym? Jasne, każdy przeciętny garażowiec ma nie jeden, a cały zestaw czujników zegarowych. Ba, zaczynam dzień od myśli „ a je*nę sobie jakiś pomiar czujnikiem zegarowym”. Znaczy się…, no… nie miałem. Ale co zrobić – przecież nie dałem przeszło klocka za maszynę, która jest tak ślepa jak ja. Zamówiłem więc czujnik, made by CHRL, zrobiłem pomiary na kilku wiertłach, które miałem (i nie pytajcie, czy były skalibrowane – oczywiście, że nie były, więc mogły być równie krzywe jak moje linie proste) – odchylenie do 1,5 mm – norma, jak się dowiedziałem to w tej wiertarce 0,4 mm na 10 cm. „Dobra – odsyłaj pan”. I tak zrobiłem. Przyjechał Raben (na mój rejon mają tylko jednego kierowcę) ze znajomym już kurierem, zapakował sprzęt. „Niech się pan nie cieszy, przyjedzie pan znowu”.
Dwa dni później zarówno serwis Airpressa, jak i sprzedawca poinformowali mnie, że nowy egzemplarz jest gotowy do wysyłki. Eee, chwila, pany, a może byście tak złożyli to ustrojstwo na miejscu i zobaczyli czy działa jak powinno? Nie da rady. My jesteśmy tu a ona jest tam (gdzie ZOMO), to znaczy przypłynęła, jest w centrum logistycznym i stamtąd jest dystrybuowana. Ale się pan nie martwi – zawsze może pan odesłać. No to mnie chłopcy, k**wa uspokoili.
Chodziłem jak tygrys w klatce, czekając kolejnej dostawy, aż w końcu, zaprzyjaźniony kierowca, dostarczył i wtargał paletę do garażu. Złożyłem, załączyłem i zgodnie z zasadą, że maszyna jest do wiercenia a nie do mierzenia… zacząłem skwapliwie robić pomiary. Na oko wyglądało to lepiej, ale wiecie – na oko, to chłop umarł, wsadziłem więc te same wiertła co poprzednio i zaś mierzyć. Odchył 0,2 mm – w normie, podzespołów do statków kosmicznych nie robię, może być.
Tak oto zagościła u mnie wiertarka stołowa. I powiem Wam, że jestem z niej coraz bardziej zadowolony. Doczekała się, oczywiście, swojej podstawki, jak zwykle, zrobionej z tego, co było pod ręką, blatu, a z biegiem czasu także zderzaka i stopera. I warto było, możliwości warsztatowych mam teraz dużo więcej.