Autor Wątek: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.  (Przeczytany 21423 razy)

Offline Koenig

  • Kornik - Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1891
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #30 dnia: 2021-10-01 | 12:17:51 »
ważne, że sąsiadka zadowolona
Żona ma dostęp do tego tematu? ;D
To się zateguje...

Offline gruduś

  • Zaawansowany użyszkodnik
  • ****
  • Wiadomości: 461
  • Mam garaż i nie zawaham się go użyć.
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #31 dnia: 2021-10-01 | 13:54:35 »
ładne tabernakulum dla pszczół
Złote a skromne  :D

Żona ma dostęp do tego tematu?
Pewnie. Nawet autoryzuje wpisy  ;) Znaczy się te, które jej pokaże  :P
Nawet stojąc w miejscu, można zabłądzić.

Offline Koenig

  • Kornik - Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1891
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #32 dnia: 2021-10-01 | 13:58:44 »
W takim razie pozdrawiamy żonę  ::)
To się zateguje...

Offline tomekz

  • Kornik - Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2862
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #33 dnia: 2021-10-01 | 16:25:44 »
Kompostownik  najlepszy  jest  rozkładany ,albo z dojściem z jednej  strony

Offline gruduś

  • Zaawansowany użyszkodnik
  • ****
  • Wiadomości: 461
  • Mam garaż i nie zawaham się go użyć.
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #34 dnia: 2021-10-01 | 16:43:52 »
Kompostownik  najlepszy  jest  rozkładany ,albo z dojściem z jednej  strony

Na zdjęciu nie widać - przeciwległa ściana jest mocowana na mufy i śruby i demontowalna ( dwuskrzydłowo - góra osobno i dół osobno).
Nawet stojąc w miejscu, można zabłądzić.

Offline gruduś

  • Zaawansowany użyszkodnik
  • ****
  • Wiadomości: 461
  • Mam garaż i nie zawaham się go użyć.
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #35 dnia: 2021-10-15 | 12:23:50 »
Wpis 11: Stołem i piórem...

   Był ciepły wiosenny dzień (k**wa, znowu leje), zjechałem na garaż, aby w ciszy i spokoju coś podłubać. Wyprowadziłem furę (albowiem częścią układu z moim najemcą jest fakt, że wciąż ma się tam zmieścić samochód… (yyy… czy Micra to jeszcze auto czy już samobieżna mini mydelniczka?), rozłożyłem przenośny stolik roboczy, postawiłem pilarkę, rozłożyłem kabel, podłączyłem, dociąłem co miałem dociąć, złożyłem pilarkę, odstawiłem na podłogę (tak, moja śliczna żółta pilareczka miała uroczy zakątek na podłodze). Policzyłem deski – o jedną za mało – rozłożyłem pilarkę, kabel, dociąłem, zwinąłem, odstawiłem. No dobra, trzeba wyciąć czopy – rozłożyłem pilarkę, kabel… łaaa. Nie, no w d*pę jeża, tak nie może być – jak będę sobie chciał rzeźbę robić to na siłownię pójdę (aha, już to widzę). Chwyciłem metrówkę i z zapałem począłem mierzyć – a w głowie rodził się szatański plan. Dewalt chyba przeczuwał co się święci – gdyż uporczywie plątał się pod nogami (nie wiem  dlaczego, ale tryb myślenia jest u mnie jakoś skorelowany z nogami, jak myślę to łażę z kąta w kąt). Uporczywie go ignorowałem, co mu chyba nie przepadło do gustu, bo w końcu rzucił mi się pod nogi tak skutecznie, że moja twarz przywitała się z podłogą (dzień dobry pani). Dosyć, pomyślałem, czas najwyższy zrobić z tym porządek – nie będziesz się moja miła po podłodze walała i obmyślała zamachy na moją osobę – zbudujemy ci lepsze miejsce na twoje harce. I tak, rozcierając obolałe miejsca, powziąłem decyzję – robimy stolik.
   Ale, ale, taki stolik to nie byle co, trzeba by może jakiś projekt zrobić, albo co? Umówmy się – rysunek techniczny to nie jest moja mocna strona – trzeba by się wspomóc jakąś technologią. Hmm, może CAD? Nie – jakby się z armatą na muchę rzucać. Z resztą, w Cadzie robiłem coś raz, dawno temu i chyba nie mam ochoty do niego wracać. I tak zasiadłem do Sketchupa.
Przez kolejne dni tworzyłem koncepcję. I tak, w twórczym szale, mały jeżdżący stolik pod pilarkę rozrósł się do lotniskowca 2000x1000, z miejscem na ukośnicę, frezarkę i solidnym blatem roboczym. Szaleć to szaleć, myślałem robiąc listę potrzebnych elementów i sumując koszty… i tu się konik wywrócił. Materiał na szkielet to jeszcze pół biedy (zostały mi jeszcze stare legary, które trzymałem z przeznaczeniem na ten cel), pozostawały blaty. Założyłem sobie sklejkę 36 mm (kanapka 2 x 18) ale ceny w składach skutecznie mnie od tego odwiodły. Co tu robić?
W tym samym czasie, w sobotni poranek, w pewnym oddalonym ode mnie o godzinę jazdy mieście żył sobie pan, nazwijmy go, Ziutek.  Pan Ziutek był hurtownikiem (to oczywiście fikcja literacka nie wiem kim był naprawdę) sprzedającym towary spożywcze. Właśnie otrzymał partię towaru na paletach, na których warstwę wierzchnią stanowiła nowiutka przekładka ze sklejki. Pan Ziutek nie był w ciemię bity – można na tym coś zarobić – pomyślał. Może kto to kupi – bo ta sklejka ładna jest, niezniszczona, niepofalowana. Jak pomyślał tak zrobił i swoją ofertę sprzedaży wystawił w sieci. Tutaj krzyżują się losy pana Ziutka i waszego skromnego narratora. Ja tę ofertę szczęśliwie odnalazłem i nie namyślając się stwierdziłem – muszę je mieć.
Przyjaciół nie mam zbyt wielu – ale na szczęście mam takich, na których mogę polegać. Zbiegiem okoliczności jeden z nich pomieszkiwał w tejże samej mieścince co nasz Pan Ziutek. Już chwilę później miałem swojego człowieka na miejscu. Obejrzał, ocenił, stwierdził – bierz… potrzebowałem 6 sztuk - kupiłem 15 😊. Za całość o wymiarach 1100x1100x14 dałem 300 PLN. Głupi ma jednak szczęście.
   Uzbrojony w swoje rysunki, wykaz elementów i ogrom optymizmu, zacząłem przygotowania materiału na szkielet. Przetarłem stare legary na dechy i… starożytne bóstwo majsterkowe chciało mi widać przypomnieć, że na łyżkę szczęścia musi być i łycha dziegciu, bo wtedy właśnie mój Rebir-wyjec wyzionął ducha. Koniec, pomyślałem, trzeba w końcu przekroczyć bramy piekielne – zamówiłem kantówki w tartaku.
10 dni później materiał przyjechał pod garaż. 8 m kantówki 80x80 i 25 m kantówki 40x80.


   Uradowany i ciut biedniejszy wznowiłem prace. Zaczynając od pocięcia materiału na wymiar. Pierwszy raz pracowałem w tak usystematyzowany sposób – to znaczy w listą elementów, ich dokładnymi wymiarami i przyznaję, że takie podejście bardzo mi się spodobało.


   Następnie na tapetę poszło wycięcie kieszeni na poprzeczki.    


   I montaż szkieletu oraz postawienie go na kołach. Do kół, niestety, podchodziłem dwukrotnie – pierwszy zestaw kół pojedynczych nie zdał egzaminu – trzeba je było wymienić na podwójne.


   Po zrobieniu szkieletu przyszedł czas na blaty. Zacząłem od zrobienia 3 kanapach z 6 płyt, które szczęśliwie nabyłem. Przy tej okazji miałem tez możliwość zrobienia testu 3 klejów D3, które akurat miałem na składzie: Patexa, Rakollu i Titebonda. Wszystkie są ok, z tym, że Rakoll i Titebond były zdecydowanie łatwiejsze w rozprowadzaniu niż Patex, nie widzę jakiejś ogromnej przewagi Titebonda na Rakollem – stąd też Rakoll zagościł u mnie na stałe.
   Kiedy przebrnąłem przez ten etap prac, dotarło do mnie, po raz pierwszy, że gdzieś na horyzoncie widać koniec tego projektu. Nie będę ukrywał, ze poczułem lekką dumę z samego siebie i z jeszcze większym entuzjazmem podjąłem pracę. Zrobiłem więc pierwsze docinki blatów.


I ostateczne docięcia oraz mocowanie od spodu na śruby meblowe i mufy. Jak widać, jeden z elementów blatu jest odkręcany od góry - ta część jest ściągana i wchodzi w nią ukośnica, tak jej blaty licowały się z resztą blatu, a na przykładnicy od pilarki dewalta była możliwość umocowania znacznika przy cięciu dłuższych elementów.


Jako się jednak rzekło, chciałem, w swojej ambicji aby stół obsługiwał także frezarkę. I ponownie konik w galopie się przewrócił (patataj). Popatrzyłem błędnym wzrokiem na swoją małą makitkę (nie zrozumcie mnie źle, moi mili, Makita RT0700 to naprawdę bardzo fajna frezarka). Oczami wyobraźni widziałem siebie, wkładającego i wyciągającego tą frezarkę spod stołu, klnącego na czym świat stoi - odkręć, przykręć, znowu odkręć... to nie dla mnie. Naszła mnie wtedy pewna filozoficzna refleksja - hobbysta, który chce coś majsterkować w bardzo ograniczonym czasie jaki ma do dyspozycji (czyli po robocie, ogarnięciu rodziny, znajomych, przyjaciół, urzędów, libacji alkoholowych itd) musi albo zdać sobie sprawę z własnych ograniczeń czasowych, albo sięgnąć głębiej do portfela, żeby pewne ograniczenia zlikwidować. Z tym oto filozoficznym stwierdzeniem zajrzałem do portfela i uzgodniwszy z rodziną, że do końca miesiąca jemy kamienie i popijamy deszczówką
rozpocząłem poszukiwania frezarki pod stolik. W końcu nabyłem, nie bez rozterek, używany egzemplarz DW625EK. Nie ukrywam, że zgrzytało gdy przyszło płacić, ale z drugiej strony mam woła roboczego, do którego każdą część kupię pewnie i za 10 lat. Łatwość zbudowania "windy" też była argumentem - wystarczył pręt gwintowany i tuleja redukcyjna.  Szarpnąłem się jeszcze na zakup kawałka białej płyty HPL oraz włącznika magnetycznego.
   Wyfrezowałem otwór na płytę HPL, dorobiłem także obrzeża blatu (tutaj już z drewna strychowego) i dolną półkę, na którą materiał "zdobyłem" z demontażu mebli od znajomego.

   Przedostatnim etapem było wyfrezowanie pozostałych otworów (na przykładnicę do frezarki oraz na sanki do pilarki) oraz lakierowanie. Jak ja nie lubię lakierować - mam zawsze wrażenie, ze drewno traci na swojej szlachetności i staje się jakieś takie plastikowe ( tu pozdrowienia dla @Qiub  :P). Z drugiej strony, to stół roboczy w końcu jest, no nie? Jakąś wytrzymałość to musi mieć. Zaciągnąłem więc całość podkładem i lakierem PUR, z czego blaty doczekały się 3 warstw.

   Na koniec, z tego co zostało z blatowych kanapek, wykleciłem przykładnicę do frezarki.
 

   Muszę przyznać, że efekt przerósł moje oczekiwania. Wyszło naprawdę nieźle, chociaż pewne rzeczy zrobiłbym teraz inaczej (frezowanie pod HPL nie wyszło idealnie). Koniec końców, projekt dobrnął do szczęśliwego końca, a ja miałem kawał blatu, na którym bardzo wiele mogłem zrobić. Stoliszcze doczekało się testów obciążeniowych, wykonanych przez mojego najwierniejszego kibica.

   I może nie jest to najpiękniejszy ze stołów warsztatowych, ale mam ogromną radochę, bo jest mój, zrobiony przeze mnie i nikt takiego nie ma.


Nawet stojąc w miejscu, można zabłądzić.

Online Meksykanin

  • Kornik - Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1538
  • Nulla dies sine linea
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #36 dnia: 2021-10-15 | 17:32:31 »
I może nie jest to najpiękniejszy ze stołów warsztatowych

Pięknie się prezentuje, i wygląda na bardzo stabilny. Bądź dumny i niech Ci służy. :)
Kto chce, szuka sposobu; kto nie chce, szuka wymówki.

Offline gruduś

  • Zaawansowany użyszkodnik
  • ****
  • Wiadomości: 461
  • Mam garaż i nie zawaham się go użyć.
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #37 dnia: 2021-11-12 | 11:22:44 »
Wpis 12: Diabli nadali…
   
   Nigdy nie planowałem kupować taśmówki. To jedyna słuszna wersja, wysoki sądzie, i  będę się jej trzymał.  Nie powiem, urządzenie to fajne, przydatne, ale wobec mojego obecnego „parku maszynowego” nie wydawało się niezbędne, powiem więcej – istniał plan, co by wyrzynarkę obrócić zadem do góry i podpiąć pod stół – dorobić prowadnicę i tyle. Nie powiem – wrodzona ciekawość zawsze prowadziła mnie w ten zakątek forum, na którym zawzięcie dyskutowano o niewątpliwych zaletach tego sprzętu. A że cichy, a że wąski rzaz,  a że wysokość, a że nie wiadomo co jeszcze. Z coraz większym entuzjazmem śledziłem dyskusje o wyższości prowadnic łożyskowych nad talerzykowymi, o tym, że tanio w tym przypadku to niestety badziewnie, że dla amatora wojna toczy się między Makitą a mało mnie znanym Record Powerem.
   Tak oto, po długim procesie ten tegowania w głowie, postanowiłem rozejrzeć się w temacie. Wnioski były smutne i potwierdzały wstępne obawy – albo drogo, albo badziewnie. Nawet Makita, której narzędzia generalnie lubię (kablowe, bo za aku i elektronikę, która determinuje ilość ładowań mają ogromny minus) sprawiała wrażenie jakiejś takiej delikatnej. „Dobra, panie dzieju, odpuszczamy”.
   Szatańskie nasienie, rzucone na grunt mej słabej woli przez forumową brać („Tak, tak moi mili, Wasza to wina jest i tylko Wasza – ja się do winy nie przyznaję”) poczęło jednak kiełkować i nieśmiało, subtelnie wypuszczać korzenie. Wrastało w mą świadomość niczym pasożyt i coraz głośniej podszeptywało… „kup taśmówkę”. Opierałem się, walczyłem do upadłego, ale raz zasiane, skutecznie podlewane, rosło w najlepsze, przejmując coraz większa kontrolę nad mymi poczynaniami. Aż któregoś dnia, korzystając z mej nieuwagi, pasożyt ów, w pewnym portalu ogłoszeniowym, w zapisanych wyszukaniach dodał diabelską frazę „pilarka taśmowa Record Power”.
Jakaż była moja ulga, kiedy na ekranie pojawił się magiczny komunikat „Nie znaleziono”. „Hurra”, zakrzyknąłem, „Świat jest po mojej stronie, diabelstwo ty”. Jakże przedwczesna była moja radość…
   Ziarno zła, raz zasiane i podlane, jest cierpliwe, miesiącami czeka na jeden moment słabości. Tak i mój mały pasożyt wegetował sobie, uśpiony, cierpliwie ignorując codzienny komunikat „Na razie nic nowego”. On wiedział, że to się stanie, że nadejdzie ten moment, w którym uderzy. Aż któregoś dnia…
   „Sprawdź 1 nowe ogłoszenie” na łososiowym tle wbiło się pod czaszkę. Strużka zimnego potu zrosiła brew, palec bezwiednie stuknął w ekran. Nagłówek krzyczał „Record Power BS350”. Pasożyt wychynął z kryjówki, z grymasem, który w czeluściach piekieł mógłby być pewnie uznany za uśmiech triumfu i śliniąc się wyryczał mi w twarz „Mam Cię”. Byłem bezsilny. Ostatnim przebłyskiem świadomości szepnąłem jeszcze „ale nie mam czym przywieźć… 4 godziny jazdy… zmiłuj się”. On był jednak nieubłagany. „Potrzymaj mi piwo”, wyrechotał i chwilę później miałem busa (nawet z kierowcą), dogadany termin i cenę. Kiedy dotarliśmy na miejsce, oczom moim ukazała się ta szatańska maszyneria w całej okazałości. Coś jednak wzbudziło moje podejrzenia, a mój złowieszczy pasożyt, łaskawie, pozwolił mi na ten przebłysk świadomości. „Czemu pan sprzedaje?  To nówka sztuka jest!”. „Nie no, coś tam ciąłem. Ale zagraca mi warsztat”. Rozejrzałem się dookoła – warsztat jak moje trzy, tu Kapex, tam szafka od dołu do góry wypełniona zielono szarymi kontenerkami (no gul mnie skoczył, krótko mówiąc), mój wewnętrzny przyjaciel natychmiast jednak chwycił mnie za gardło – „Bierz, płać i w nogi”. Takoż też uczyniłem.
   Tak w moich skromnych progach zagościła pilarka taśmowa. Forumowi podszeptacze na szczęcie uprzedzali, że oryginalne taśmy można sobie wsadzić… w buty – i żalem przyznaję im rację. Dostałem cztery różne i o ile przy małych grubościach jeszcze sobie radzą, to przy większych już jest Dirty Dancing. Z pomocą przybył fnglob i taśmy Morse’a… i co mogę powiedzieć – robi robotę. Możliwość cięcia do 23 cm daje duży komfort, maszynka jest cicha i przy odrobinie wprawy precyzyjna.
A mój ukryty przyjaciel? Wiem, że zaszył się gdzieś wewnątrz mojej świadomości, przyczajony, wyczekujący, aby znów uderzyć w najmniej spodziewanym momencie. I wiecie co wam powiem? Może to i dobrze…




Nawet stojąc w miejscu, można zabłądzić.

Offline Daraas

  • Kornik - Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 3471
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #38 dnia: 2021-11-12 | 13:16:01 »
Gratuluję porządnego sprzętu :) cudnie piszesz takie historie ;) może powinieneś zostać pisarzem ? :)

Offline Mery

  • Kornik - Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 10184
    • sklep www.gizmogaraz.pl
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #39 dnia: 2021-11-12 | 16:23:27 »
taaa a najlepiej pisarzem o stolarstwie ;D

Offline gruduś

  • Zaawansowany użyszkodnik
  • ****
  • Wiadomości: 461
  • Mam garaż i nie zawaham się go użyć.
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #40 dnia: 2021-11-12 | 18:34:57 »
Na pisarza to trza papiery mieć - a żeby o stolarstwie pisać to by się trza mieć jeszcze więcej papierów i jakieś pojęcie o temacie. Chyba, że zostanę celebrytą - Ci to się znają na wszystkim  ;D Cieszę się, że się podoba.
« Ostatnia zmiana: 2021-11-12 | 20:27:06 wysłana przez gruduś »
Nawet stojąc w miejscu, można zabłądzić.

Offline piociso

  • Kornik - Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 3392
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #41 dnia: 2021-11-12 | 20:21:47 »
Jak celebrytą Zostaniesz to jeszcze pić mocno Musisz i auta na śrubie rozpieprzać co najmniej raz w roku ;) :)

Offline tomekz

  • Kornik - Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2862
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #42 dnia: 2021-11-12 | 20:40:14 »
Gruduś

A jak u Ciebie idzie tempo prac  "stolarskich " czy też tak długo jak opisy około stolarskie ? ;)

Nie oznacza to ,że nie lubię  Twoich opowieści .


Offline gruduś

  • Zaawansowany użyszkodnik
  • ****
  • Wiadomości: 461
  • Mam garaż i nie zawaham się go użyć.
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #43 dnia: 2021-11-12 | 21:12:35 »
Gruduś

A jak u Ciebie idzie tempo prac  "stolarskich " czy też tak długo jak opisy około stolarskie ? ;)

Nie oznacza to ,że nie lubię  Twoich opowieści .

Powiem tak... Jakbym miał ze swoich prac stolarskich wyżywić rodzinę... To byśmy wszyscy głodni chodzili. U mnie jest jak u typowego faceta - na razie robię masę  ;D A tak serio to jak coś zaczynam, to idzie raczej sprawnie, na szczęście mogę to robić dla przyjemności, ale nie cierpię nieskończonych projektów więc spinam zadziec. Poza tym samo urządzanie warsztatu daje mi sporo radochy i ciągle coś w nim zmieniam. Potem siadam i myślę jak to ubrać w jakąś historię, którą można przyjemnie poczytać. A że większość tego co kupuję i robię staram się robić jak najmniejszym kosztem - czyli drewno skąd się da, sklejka za Bóg zapłać, płyty ze starych mebli i używana maszyneria, to zawsze można z tego sklecić coś zabawnego. Ja nie kupuję sprzętu, ja go zdobywam. ;D  Tak jak pisałem rozpoczynając ten wątek - stolarz że mnie żaden, więc w tych obszarach raczej czytam i trenuje niż się chwałę, więc staram się tworzyć inną wartość dodaną tego wątku. Poza tym takie pisanie sprawie mi frajdę - może ktoś to przeczyta i zda sobie sprawę, że są większe lebiegi od niego.   :D
I zaś słowotoku dostałem...
Nawet stojąc w miejscu, można zabłądzić.

Offline tomekz

  • Kornik - Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2862
Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
« Odpowiedź #44 dnia: 2021-11-12 | 21:51:30 »
samo urządzanie warsztatu daje mi sporo radochy i ciągle coś w nim zmieniam. Potem siadam i myślę jak to ubrać w jakąś historię, którą można przyjemnie poczytać.

I tak trzymaj  :) . Najważniejsze robić coś  co daje zadowolenie  i w to się zagłębić  ,bo syfu  dookoła pełno.