Kornikowo - Forum stolarskie

HydePark - to co podziemie kocha najbardziej ! => Wątki warsztatowe => Wątek zaczęty przez: gruduś w 2021-09-13 | 20:49:47

Tytuł: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-09-13 | 20:49:47
Dzień Dobry Wieczór,
Takie sobie zadanie psychoterapeutyczne zadałem  ;), żeby gdzieś się chwalić swoimi "wytrocinami" (strasznie mi się podoba to określenie) i innymi tematami wokół mojej gawry. Festiwal żenady czas więc zacząć - mądrze nie będzie, ale może śmiesznie ;D. Jako, że "na poważnie" mój garaż zaczął żywot na początku roku to kilka wpisów wstecznych poniżej - darujcie chronologię  - linia casu może być zachwiana.

Wpis 1: Zaczęło się od…
Historia ta rozpoczyna się niewinnie, gdzieś na przełomie stycznia i lutego roku pańskiego 2021. Za oknem piździło jak w kieleckim, w TV całodobowe transmisje z walnego zgromadzenia statystyków polskich (tylu zakażonych, tylu zbadanych, tylu jeszcze zejdzie). W robocie – praca zdalna – czyli otwierasz oczy… i jesteś w robocie 😊. Biuro w kuchni, wideokonferencje, (w stroju od pasa w górę), rodzina robiąca za bohaterów drugiego planu (ja tylko butlę, zupkę… herbatkę… aghhh). Nigdzie nie pojedziesz, bo straszą, że nie wrócisz, proszek do prania kupujesz przez Internet – tutaj też statystycy polscy mają swoich agentów – każdy portal w nagłówku: kto, kiedy ile.
W tym samym czasie, w oddalonej o kilkanaście kilometrów małej mieścince stał sobie garaż. Garaż to niezwykły, zważcie sobie, albowiem auto w nim stało, jakby z cukru było. I narzędzia ogrodowe – równiutko poukładane, czekające na te 3 miesiące w roku, że trzeba nimi w ogrodzie zamachać.
I tak narodziła się idea… Idea zacna, wpisująca się we wszechobecny kapitalizm, bilansująca w sposób perfekcyjny popyt i podaż. Popyt zdefiniowany prosto – „Jak czegoś nie zrobię to zwariuję”, a podaż – tę trzeba było stworzyć, przekonując najemcę, że ów niezwykły garaż nie może być marnotrawiony w sposób tak ordynarny jak schronienie przed deszczem dla kawała blachy i plastiku, że mogą mu przyświecać cele wyższe i szlachetniejsze.
Tak oto, uczepiwszy się tejże idei niczym Antonii M. trotylu, rozpocząłem proces negocjacji, burzliwych, długotrwałych (tak, mamo, nie wyniosę Ci samochodu), męczących (nie, mamo, nie wyniosę Ci Twoich narzędzi ogrodowych), acz uwieńczonych sukcesem. Moja coraz skuteczniej dobijająca się do drzwi gorączka szałasowa odnalazła światełko, w którym mogła znaleźć ujście – mam swój garaż…

Wpis 2: Przeciąg
Rozanielony wizją „własnych” 4 kątów rzuciłem się na ową ciężko wynegocjowaną przestrzeń, w duchu powtarzając radosną mantrę - „Będę dłubał w drewnie, będę dłubał w drewnie!”. Byłem jak Tommy Lee Jones w Ściganym, Shrek na swoim bagnie, Kubuś Puchatek nad baryłką miodku...
Kara przyszła szybko – bo ani drewna ani czym dłubać. No dobra, nie do końca – wszak podstawowe narzędzia majsterkowe każdy szanujący się chłop posiada, a ja wiedziony szaleństwem od miesięcy przeszukiwałem czeluści internetu, gdzieś podskórnie czując, że tajona od lat potrzeba wylezie w końcu i zakrzyknie „Zrób to!”. W ten sposób „na stanie” była już pilarka stołowa – powystawowa w dobrych pieniądzach, grubościówka, w pasujących do siebie żółtych kolorach, kontrastująca z nimi zielona ukośnica, zagłębiarka w pięknej niebieskiej barwie (bynajmniej nie morskiej) i trochę drobiazgów. Faktem było jednak, że do pełni szczęścia brakowało sporo, a najbardziej przeraził mnie panujący w mojej świątyni „hulający wiatr”. Nie no, k*wa, nie używajmy eufemizmów – no pusto było. Ale miałem asa w rękawie…

Wpis 3: Nie wyrzucaj?
Jak każdy typowy Polak, który ma odrobinę miejsca, chomikowałem pozostałości po remontach. W ten oto sposób, pół strychu (czy wspomniałem już, że mój garaż ma strych? ) miałem zawalone starymi płytami meblowymi, frontami, szafkami, szafeczkami, itd. Przez lata rodzina, co jakiś czas, przypominała mi o istnieniu tychże, grzecznie zapytując „na ch*j ci to”. Z uporem godnym lepszej sprawy powtarzałem „Przyda się!”. Interesujące – nienawidzę zbieractwa.
Żadna szafka nie nadawała się oczywiście do powieszenia, ot tak. A bo wymiar nie taki, a bo fronty nie pasują, a bo coś tam jeszcze. Wiór zaczął się więc sypać gęsto i tak powstały zgrzebne mebelki. Kolorystycznie od sasa do lasa, co miałem to użyłem, podążając za maksymą „to ma służyć a nie wyglądać”. Kiedyś to może maźnę jakąś farbą?
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921194833.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921195423.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921195030.jpeg)

Wpis 4: Youtube
Zobaczmy jak sobie radzą inni warsztatowcy – a co, chyba mój warsztacik nie wygląda tak źle… Pierwszy film z brzegu – równiutkie, drewniane mebelki, w jednym kolorze, na ścianach rzędy ścisków (Bessey, Bessey… hmm, nie znam), jakieś zielono szare walizeczki – pomieszczenie czystsze niż moje mieszkanie. O co „kaman”? Kolejny filmik – to samo, następny – warsztat trochę bardziej swojski – stoi pan i opowiada o nowym sprzęcie do przydomowego warsztatu – Felder Hammer – cena, sami wiecie. Noż kuźwa… Stoję pośrodku swojego grajdołka, upi***zielony wiórami od stóp do głów, ze smutną refleksją – „z czym do ludzi!”.
Za małolata dorabiałem w wujowej stolarni, strasznie mnie to kręciło, ale pamiętam to jakoś inaczej – stały maszyny-samoróbki i jedna Dyma z fabryki w Reszlu, sporo narzędzi ręcznych i całkiem udane produkty z tego wychodziły. Fakt, że po każdym dniu pracy człowiek sprzątał całą stolarnię, ale nigdy tak wyglądała tak sterylnie. Talenty manualne to u mnie są znikome, więc pewnie to co zdolny człowiek zrobi strugiem, ja muszę strugarką, ale nie sądziłem, że do przydomowego warsztatu trzeba taką furę sprzętu, i że warsztat musi tak wyglądać.
Podjąłem wtedy brzemienną w skutki decyzję… - „Walić Youtube’a!”. Nie jestem jednak w tej decyzji konsekwentny 😊

Wpis 5: W międzyczasie…
Zacząłem nieśmiało robić du*erele – rodzina i znajomi zadbali, żeby du*ereli mi nie brakowało.

To jakieś doniczki:
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921201008.jpeg)
To znów jakaś drewutnia z odpadów.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921201446.jpeg)

To szafki na książki (przyznaję, że wykazałem się skrajną igorancją i brakiem znajomości tematu, jako, że płyty zamówiłem na wymiar w markecie i okleiłem żelazkiem - sam się ukarzę, albo Rebir to zrobi za mnie)
(https://kornikowo.pl/gallery/10/3585-050421093940-104762392.jpeg)

Nadstawki na meble kuchenne:
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921201843.jpeg)

i łazienkowe (wciąż czekają na fronty ;D):
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921204807.jpeg)

Udało mi się odrestaurować stół, zmieniając mu wymiar blatu i całkowicie kolor:
(https://kornikowo.pl/gallery/10/3585-050421093947-104791226.jpeg)
bo tak wyglądał w oryginale (po prawej):
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921202420.jpeg)

Sprokurować podstawę pod grubościówkę (ze śmiecia oczywiście):
(https://kornikowo.pl/gallery/10/3585-050421093949-10480408.jpeg)

I sporą huśtawkę, którą udało się sklecić od zera z przywiezionej z lasu świeżej robinii. (Mam tylko takie zdjęcie - tam teraz wisi huśtawka - słowo).
(https://kornikowo.pl/gallery/10/3585-050421092044-1047475.jpeg)

W sumie nic wielkiego - ale moimi ręcami zrobione i... (pamiętacie co pisałem o Youtube?)

Wpis 6: Pierwsza klejonka
W końcu pojawiło się pierwsze „zamówienie” na klejonkę: stół do warsztatu z materiału pozostałego po remoncie dachu (krokwie). Materiał odleżał ze dwa lata, powykrzywiał się. Ale co tam, ja nie zrobię? Hmm… no nie zrobię gdyż albowiem ponieważ bo: nie mam na czym tego wyrównać, b) nie bardzo mam czym tego ścisnąć. Jako, że grubościówkę, kupioną okazyjnie już mam, to trzeba by poszukać jakiejś wyrówniarki – mała musi być i na 230V – prosty temat.
No właśnie nie taki prosty, kilka dni i dobrych kilkaset gigabajtów danych później najbardziej racjonalna wydała mi się opcja użycia okrytego sławą struga Rebir. I tak też zrobiłem, a sam strug dorobił się nawet tymczasowego stolika. Sam stolik (z odpadów, a jakże) nawet zdawał egzamin, trzymał kąty itd. Taka luźna wariacja pomysłu @DaKa_Garage (https://kornikowo.pl/index.php?action=profile;u=5). Czy podjąłbym taką decyzję jeszcze raz? Ni ch*ja ale o tym później.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921203009.jpeg)

Pozostał temat ścisków. Bessey (zdążyłem poznać), Piher, na zamówienie… wszystko kosztujące miliony monet. Wybrałem się na targ staroci, pamiętałem, że zawsze ktoś sprzedawał stare żelastwo i nie zawiodłem się – tylko ceny jak za Bessey’a. Zapytajmy więc wujka youtube’a. Wujek w standardzie pokazał warsztaty znanych i lubianych wielbicieli szaro zielonego koloru, Feldera (tylko było jeszcze więcej i jeszcze czyściej – kuźwa, telewizor w garażu?), ale znalazł też materiał o ściskach od majstra, który sprawiał wrażenie mniej zakochanego w jedynych słusznych kolorach i naprowadził na właściwe tory – ściski rurowe. Dzięki @Mery (https://kornikowo.pl/index.php?action=profile;u=3). Doczekały się awet swojego odpadowego wieszaczka.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921203653.jpeg)

Nabyłem, zrobiłem stolik - pierwszy bez żadnego wkręta.
(https://kornikowo.pl/gallery/10/3585-050421093942-10477981.jpeg)

Wpis 7: Elektryka prąd… nie tyka?
No dobra, szafki są, przestrzeń jest, tylko coś tu ciemno. Świecą dwie biedne żaróweczki, nic nie widać – trzeba coś z fantem zrobić. Spoglądam na budżet, na ceny systemów oświetleniowych, korytek, śmitek, gniazdek i stwierdzam ze smutkiem, że chyba nie bardzo. Z drugiej strony raz się żyje – chińskie świetlówki, przewody na tynkowe i udało się zamknąć w 250 PLN. Święcą jak głupie. Może kiedyś coś z tym zrobię, póki co, jestem oświecony.
A przy okazji – wiecie jak to jest jak podłączacie sprzęt do gniazdka, przytulacie się do obudowy i czujecie miłe łaskotanie? Ja już wiem. Instalację mam solidną – kable w przekroju 2,5 mm, ale tylko faza i neutralny. Moją świątynię budowano w zamierzchłych czasach, gdzie o czymś takim jak uziemienie nikt nie słyszał (że instalacja jest miedziana to już jakiś cud jest). Przerobić jej nie ma jak, więc trzeba było wyzerować wszystkie gniazdka. Pan elektryk stwierdził, że fachowo.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-130921203352.jpeg)

A wielkimi krokami nadchodził wielki dzień w życiu każdego garażowca - pierwszy stół warsztatowy...

c.d.n




 


Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: M.ChObi w 2021-09-13 | 21:34:13
Dej mnie nr paczkomatu Do siebie za takie wytrociny opisane i pociśnięcie @Mery (https://kornikowo.pl/index.php?action=profile;u=3) za TV w garażu należy się nagroda ( przed Twoją śmiercią  , bo jak ex teściu znajdzie to .... :D )



A Serio fajnie się czyta , każdy z nas zaczynał i nie od razu robił tak pikne rzeczy jak  Aneta  ( @NieTylkoMeble (https://kornikowo.pl/index.php?action=profile;u=303)  ) czy @pinkpixel (https://kornikowo.pl/index.php?action=profile;u=1632) ,ale warto zachować sobie jednego z pierwszych potworków którego się poczyniło by zobaczyć po roku czy 2 latach jaki nastąpił progrtes ( "bosze" czemu ja mam same takie potworki ?? ;D )

No Chyba że od tych moich ( prawie ) miłych słów odbije Ci palma i pójdziesz  , jak @Specu (https://kornikowo.pl/index.php?action=profile;u=46) , w  karierę muzyczną :D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Specu w 2021-09-13 | 21:35:50
Trzeba szukać w sobie różnych talentów emoji41
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-09-13 | 21:50:00
Palma mi raczej nie grozi, a a propos (bez)talentów muzycznych - mam 4 gitary w domu (i nawet używam  8)).
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Jakacor w 2021-09-13 | 23:22:04
Niezle wypracowanie.
Co do laskotania na maszynach to mialem podobnie. Ja uziemilem wbijajac prety uziomowe obok nory.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: yarkow w 2021-09-14 | 07:57:26
Fajnie się czyta. Dawaj więcej!

I sporo z tego mogę odnieść do swojej historii. ;D
Też swój warsztat w znacznej części urządziłem z płyt po starych meblach. I z podobnego poziomu narzędzi zaczynałem. Tylko nie kupowałem Rebira. Choć przez chwilę miałem taki szalony pomysł. ;)

Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Bart_K w 2021-09-14 | 08:06:42
Świetna lektura do porannej kawy. A stosunek parametrów takich jak spędzony czas/wykonane projekty/warsztat wypada bardzo bardzo korzystnie.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Riki2004 w 2021-09-14 | 20:47:41
Tylko pogratulować chęci, umiejętności przyjdą z czasem (ja też na nie czekam)  :P
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: tomekz w 2021-09-14 | 21:07:43
Małym  wiórkiem i cierpliwością dojdziesz do"  orgazmu  " w tajemnych czeluściach stolarstwa  ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Mery w 2021-09-15 | 21:53:00
Fajnie się czyta i ogląda jak sobie poczyniasz :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-09-17 | 13:50:26
Dziękuję za komentarze. Cieszę się, że czyta się przyjemnie. A zatem ciąg dalszy poniżej.

Wpis 8: Potwór ze wschodu i księżniczka
   Wpadłem w amok. Coś jak cug alkoholowy, w głowie mi szumiało „Łaa… strugać… wióry…, drewno…” i tak mnie ten szał zamroczył, że wiedziony owczym pędem, i z braku innych alternatyw, zakupiłem potwora ze wschodu, który szybko został pieszczotliwie nazwany skowyjcem – Rebir ie-5708m. Dostawa przyszła szybko (ciężkawe to to), rozpakowałem, ustawiłem i zastartowałem… Noż k***wa, jakby mi NASA drugi przylądek Canaveral postawiła i właśnie odbywał się start SpaceX (metafora nieprzypadkowa, chociaż ja się poddałem po pierwszej „eksplozji”, a Musk dalej brnie😊). Jak to zawyło! Na oddalonym o kilometr cmentarzu chyba zmarli z grobów powyłazili, żeby mnie słusznie zmieszać z błotem. Sąsiedzi się zbiegli, myśląc, że koniec świata nadchodzi. „Ale nie będziesz nam tym je*ł po uszach od bladego świtu?”. Od świtu nie – ale wieczory są moje 😊.
   Od tego momentu słuchawki stały się moim nieodłącznym towarzyszem – choć w tym przypadku nie dawało to za wiele. Cóż, jaki koń jest, każdy widzi – faktem było, że samo struganie szło bardzo przyzwoicie, pomijając sąsiedzkie wizyty pod tytułem „szyby mi się trzęsą”. Widzicie, to nawet nie sam hałas był problemem, ale to, że ów owoc radzieckiej myśli technicznej wchodził na takie częstotliwości, że lepiej nie mówić (a po co mówić, jak i tak nie słychać).
Co zrobić – kto raz przyćpał świeżo struganą sosnę ten już zostaje drewno-ćpunem (tzn. ja tak mam). Z tą świeżością to też przesada, bo, wyobraźcie sobie moi mili, że w moim pełnym odpadów strychu zachowały się stare krokwie – wymienione przy remoncie dachu i wpadłem na szatański pomysł, że to z nich właśnie powstanie opus magnum mojej warsztatowej działalności – stół warsztatowy. Przetarłem je więc i hejże strugać.
   Do dziś nie wiem czy był to zamach, czy zwykła katastrofa – w pewnej chwili coś huknęło, błysnęło, wrota piekielne się rozstąpiły i … Kiedy opadł pył, a ja podniosłem się z podłogi, na którą w akcie odwagi rzuciłem się zasłaniając rękami czerep (strzelają – kryć się), oczom moim ukazał się pokiereszowany bebech stwora ze wschodu, fragmenty noża strugarskiego porozrzucane po kątach, strugana decha, odrzucona kilka metrów dalej, wyglądająca, jakby ktoś z niej chciał spaghetti robić.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-170921133118-11263582.jpeg)
Sąsiedzi, widać, najęli jakiegoś wiedźmaka przeklętego, żeby mi moje ukochane stworzonko cichaczem ubić. O nie - nie tak szybko wy moje sąsiedzkie gady – instynkt ćpuna, wciąż powtarzający „Aaa, strugać…, w szale jestem, strugać…” szybko zaczął działać.
Oceniłem szkody i skontaktowałem się z serwisem Rebira. Serwis wycenił naprawy (coś około 200 PLN), ale mnie w międzyczasie zaczęły dręczyć myśli. A może odpuścić – może to znak jakiś jest? I był to znak, ale nie taki jak się spodziewałem.
   Od miesięcy, cierpliwie, wertowałem oferty znanych portali sprzedażowych. Tak oto, w niedzielny wieczór, ukazała się ona – piękna księżniczka Proma HP 150. Była idealna, wąska, solidna, na 230V z ceną nie przyprawiającą o zawrót głowy. „Prawda li to?” pomyślałem. Chwyciłem za telefon, gotowy natychmiast osiodłać rumaka i ruszyć uwalniać swoją księżniczkę z obcych łap. Oprawca, brutalnie przetrzymujący damę mego serca, był jednak łaskawy i kolejnego dnia z samego rana („Szefie, urlop dzisiaj biorę, sprawa gardłowa”) ruszyłem przez Polskę ku wybrance mego serca.
   Gnałem jak wicher, nie pomny burz, sztormów, zamieci (i korków na A4) aż dotarłem ku zamkowej wieży. Strażnik wprowadził mnie do ciemnicy i ujrzałem przedmiot pożądania. Stała tam, biedna, samotna, niechciana. Złapałem i w nogi. Moja Ci ona.
   Z ciekawostek – od wystawienia ogłoszenia w niedzielę o 19:00 do poniedziałkowego poranka pan odebrał co najmniej kilkanaście telefonów od chętnych ludzi. Popyt więc nie słabnie.
   Oczywiście księżniczka moja wymagała odrobiny pracy – regulacja blatów, przykładnicy, mechanizm odciągu (gdyż poprzedni oprawca porżnął ją, biedną, demontując króciec odciągowy i robiąc ordynarny zsyp), które to prace robiłem etapami. Jak każda kobieta, tak i moja wymagała błyskotek (trzeba je było nowe noże kupić). Na deser pozostawiłem sobie przykładnicę – ta, pomimo dokręconych wszystkich śrub regulacyjnych, telepała się niemiłosiernie. Po jej rozebraniu okazało się, że nakrętki blokujące mechanizm regulacji kąta pękły w pół. Mam gumówkę – pomyślałem, mam wiertarkę, gwintowniki też znajdę i w szybko powstał zamiennik (na zdjęciu po prawej).
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-170921133119-112642025.jpeg)

Moja księżniczka po tym liftingu jest młoda, żwawa i chętna. Będzie jej u mnie dobrze.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-170921133120-11265370.jpeg)

PS: Po przeczytaniu tego wpisu moja cudowna żona stwierdziła, że kolejny mebel, jaki powinienem wykonać do warsztatu to łóżko, a do niej mogę mówić Elsa - Królowa Lodu.  ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: wojo72 w 2021-09-17 | 14:37:50
Do dziś nie wiem czy był to zamach, czy zwykła katastrofa – w pewnej chwili coś huknęło, błysnęło, wrota piekielne się rozstąpiły i … Kiedy opadł pył, a ja podniosłem się z podłogi, na którą w akcie odwagi rzuciłem się zasłaniając rękami czerep (strzelają – kryć się), oczom moim ukazał się pokiereszowany bebech stwora ze wschodu, fragmenty noża strugarskiego porozrzucane po kątach, strugana decha, odrzucona kilka metrów dalej, wyglądająca, jakby ktoś z niej chciał spaghetti robić.

Masz zdjęcie jak wyglądała ta decha na której poległ rebir?
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-09-17 | 15:11:21
Nie mam niestety. Ale winny był albo sęk, albo niedokręcony nóż.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: huciak w 2021-09-17 | 16:16:37
Kurczaki, stanowczo za rzadko zaglądam na forum. Szczęśliwie tu trafiłem i już tego nie odsubsrybuję :) łobserwuję zatem :D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Mery w 2021-09-17 | 17:00:41
Kurczaki, stanowczo za rzadko zaglądam na forum.
sam się ukarasz, czy mamy Ci pomóc ? ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: huciak w 2021-09-17 | 17:04:25
Kurczaki, stanowczo za rzadko zaglądam na forum.
sam się ukarasz, czy mamy Ci pomóc ? ;D
Może narobię zaległości, w końcu pojąłem że warto mieć taptalka emoji3
A wieczorem powiem żonie że należy się pejczyk za karę. Jesteśmy kwita? emoji12


Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Tytuł: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: huciak w 2021-09-17 | 17:25:41
...
   Od tego momentu słuchawki stały się moim nieodłącznym towarzyszem – choć w tym przypadku nie dawało to za wiele.
Sąsiedzi też otrzymali po parce na głowę? emoji28 Masz lekkie pióro, ale rozumiem że przeczytałeś te wszystkie kartki dla których zrobiłeś regał. Gdybym miał robić regał na książki które przeczytałem, to by to była półka na klucze :-P


Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: hatemenow w 2021-09-17 | 19:22:59
@gruduś (https://kornikowo.pl/index.php?action=profile;u=3585) dwa pytania do Ciebie. Gdzie i jakie noże kupiłeś? Oraz drugie, jeśli to nie tajemnica to ile płaciłeś za maszynkę?
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-09-17 | 20:01:20
Sąsiedzi też otrzymali po parce na głowę?  Masz lekkie pióro, ale rozumiem że przeczytałeś te wszystkie kartki dla których zrobiłeś regał. Gdybym miał robić regał na książki które przeczytałem, to by to była piła na klucze :-P

Sąsiedzi nie dostali :D. Wszystko co na półce przeczytane co najmniej raz. Takie mam skrzywienie, że lubię książki, zarówno na półce jak i czytać.

Gdzie i jakie noże kupiłeś?
Noże dorabiałem w frezwidzie. Wyszło drogo jak szlag, ale alternatywy nie było. Komplet noży 100 PLN + 30 PLN za każdy otwór w nożu, Czyli 280 PLN. Teraz bym pewnie kombinował z piłowaniem Pinów - chociaż po przygodzie z Rebirem wolałem mieć dodatkowe zabezpieczenie noży tak jak je projektant przewidział.


jeśli to nie tajemnica to ile płaciłeś za maszynkę?
1500 PLN

Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: hatemenow w 2021-09-17 | 20:09:50
Dwa tygodnie temu kupiłem klona tej promy dokładnie za tą samą cenę :) Moja w trochę gorszym stanie była ale pracuję nad nią. Też mam pękniętą nakrętkę od przykładnicy. Miałem nadzieję, że Ty znalazłeś jakąś ciekawą alternatywę noży, a jednak trzeba kombinować ;)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-09-26 | 18:45:27
Wpis 9: Będziemy razem borować dziury – przygoda z dramatem w tle.
   Przychodzi taki moment w życiu każdego człowieka, że trzeba sobie zdać sprawę z własnych słabości. Kiedy więc kolejny raz, wiercąc kilkadziesiąt otworów z ręki, co drugi z nich wybierał sobie tylko znaną ścieżkę rozwoju osobistego i lądował niekoniecznie tam, gdzie było mu przeznaczone, z wrodzoną sobie nutką samokrytyki stwierdziłem - Chłopie, jesteś ślepy – pogódź się z tym. Masz astygmatyzm i to co jest proste jest dla ciebie „jakby proste”, a łapa ci chodzi jak nie przymierzając dziewicy przed pierwszym… no sami wiecie czym (szydełkowaniem – zboczylasy Wy 😊). Masz, owszem, jakieś tam pomoce naukowe, które życie ułatwiają, ale to nie do końca to. Coraz częściej też łapałem się na tym, ze potrzebuję, coś względnie precyzyjnie wywiercić w małym elemencie i metody łopatologiczne nie do końca się sprawdzały.
   Skoro już zreferowałem przed sobą zestaw „zalet”, czas było przejść do działań naprawczych. Tak oto na horyzoncie pojawiła się ona – wiertarka stołowa. Długo walczyłem z myślami (du*a tam, jak można kupić nową zabawkę to długo się z myślami nie biję – dłużej przychodzi przekonać żonę) i zanurzyłem się w czeluści Internetu.
I się zaczęło… „Tego nie kupuj, to chińczyk jest”, „Boscha pan kup”, „Boscha pan nie kupuj”, „Tylko ws 15 – teraz to szmelc robią”. Mętlik w głowie był coraz większy. Dobra, pomyślałem, nic nie wymyślisz, jedziemy w miasto. I pojechałem, objechałem markety, obmacałem Dedry, Nutoole, Erbauery. Przywitałem się także z Boschem. Zrobił na mnie wrażenie niczym metroseksualny chłop – z jednej strony zadbany, wszystko na swoim miejscu, z drugiej, jakiś delikatny taki, wymuskany, naszpikowany elektroniką…
Wróciłem do domu jeszcze bardziej skonfundowany, a zegar tykał nieubłaganie (wiecie jak to jest ze zgodami od żon – mają krótki termin przydatności do spożycia – łaska pańska na pstrym koniu jeździ). Raz kozie śmierć… i zamówiłem Airpressa 16-980.
   Czemu Airpress, bo firma znana (fakt, że z kompresorów, ale cóż…), bo jeszcze w miarę w budżecie i sprawiała wrażenie solidniejszej od konkurencji w tym przedziale cenowym.
   Dwa dni później, pod moje garażysko zajechał Raben, pan kurier wyciągnął paletę, wjechał mi nią w miejsce, które wskazałem. Podpisałem odbiór i z ku**ikami w oczach zacząłem montaż. (Też tak macie, że nowy sprzęt powoduje u Was nagły wzrost endorfin?). Pierwsze wrażenie – no k**wa, kawał grzmota. Instrukcja bardzo przyzwoita, jak na chińczyka, którym bez wątpienia jest ta maszyna, nie było więc problemów ze złożeniem tego do kupy. Postawiłem, tymczasowo, na jednej z szafek, włożyłem wiertło… i coś mi się przestało podobać. Już na pierwszy rzut oka sam zacisk miał bicie, po włożeniu wiertła, wrażenie to spotęgowało się na tyle, że stwierdziłem – „coś z**ś”. Wybiłem zacisk, włożyłem jeszcze raz, bez efektu. Może to złudzenie optyczne? Jako, ze swój zestaw przywar miałem określony, stwierdziłem, że to musi być to – moja ślepota. Jednak pierwsze wiercenia zaprzeczyły temu faktowi, otwór wiercony wiertłem 6 mm miał prawie 7, dziesiątką – ponad jedenaście na wylocie.
   Poczułem się ogromnie rozczarowany. Jakby Małyszowi ktoś narty w połowie skoku podpierniczył – zadzwoniłem do dystrybutora, gotowy zrównać go z ziemią za sprzedawanie chłamu. Kupiłem chińczyka, będzie problem.  Tutaj jednak nadeszła bardzo miła niespodzianka – sprzedawca wykazał się dużą dozą pro konsumenckiej postawy i za chwilę miałem kontakt z mechanikami z Airpressa (sprzedawca monitorował stan sprawy do samego jej końca, w zasadzie codziennie informując mnie o jej postępach). Na dzień dobry jednak, po wysłaniu pierwszych filmików z ewidentną wadą, panowie wyciągnęli asa z rękawa – „Pan zmierzy odchylenie na dziesięciu cm od uchwytu, czujnikem zegarowym”. K**wa, czym? Jasne, każdy przeciętny garażowiec ma nie jeden, a cały zestaw czujników zegarowych. Ba, zaczynam dzień od myśli „ a je*nę sobie jakiś pomiar czujnikiem zegarowym”. Znaczy się…, no… nie miałem. Ale co zrobić – przecież nie dałem przeszło klocka za maszynę, która jest tak ślepa jak ja. Zamówiłem więc czujnik, made by CHRL, zrobiłem pomiary na kilku wiertłach, które miałem (i nie pytajcie, czy były skalibrowane – oczywiście, że nie były, więc mogły być równie krzywe jak moje linie proste) – odchylenie do 1,5 mm – norma, jak się dowiedziałem to w tej wiertarce 0,4 mm na 10 cm. „Dobra – odsyłaj pan”. I tak zrobiłem. Przyjechał Raben (na mój rejon mają tylko jednego kierowcę) ze znajomym już kurierem, zapakował sprzęt. „Niech się pan nie cieszy, przyjedzie pan znowu”.
Dwa dni później zarówno serwis Airpressa, jak i sprzedawca poinformowali mnie, że nowy egzemplarz jest gotowy do wysyłki. Eee, chwila, pany, a może byście tak złożyli to ustrojstwo na miejscu i zobaczyli czy działa jak powinno? Nie da rady. My jesteśmy tu a ona jest tam (gdzie ZOMO), to znaczy przypłynęła, jest w centrum logistycznym i stamtąd jest dystrybuowana. Ale się pan nie martwi – zawsze może pan odesłać. No to mnie chłopcy, k**wa uspokoili.
   Chodziłem jak tygrys w klatce, czekając kolejnej dostawy, aż w końcu, zaprzyjaźniony kierowca, dostarczył i wtargał paletę do garażu. Złożyłem, załączyłem i zgodnie z zasadą, że maszyna jest do wiercenia a nie do mierzenia… zacząłem skwapliwie robić pomiary. Na oko wyglądało to lepiej, ale wiecie – na oko, to chłop umarł, wsadziłem więc te same wiertła co poprzednio i zaś mierzyć. Odchył 0,2 mm – w normie, podzespołów do statków kosmicznych  nie robię, może być.
   Tak oto zagościła u mnie wiertarka stołowa. I powiem Wam, że jestem z niej coraz bardziej zadowolony. Doczekała się, oczywiście, swojej podstawki, jak zwykle, zrobionej z tego, co było pod ręką, blatu, a z biegiem czasu także zderzaka i stopera. I warto było, możliwości warsztatowych mam teraz dużo więcej.

(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-260921184300-113452012.jpeg) (https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-260921184300-113482103.jpeg)


Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: tomekz w 2021-09-26 | 19:09:50
Dobre ;D

gruduś  Ty tak długo opróżniasz kieliszek , jak długo piszesz ?
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: vlad w 2021-09-26 | 19:24:28
Gruduś, Ty weź się nie wygłupiaj, daj se spokój z wierceniem, rżnięciem czy struganiem i sprzedaj te machiny w pisdu. Za pisanie się weź, kokosy zbijesz  ;D ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-09-26 | 19:26:58
gruduś  Ty tak długo opróżniasz kieliszek , jak długo piszesz ?

Pewnie :D. Zgodnie z instrukcją - by chłonąć każdą cząstkę mocy.


Gruduś, Ty weź się nie wygłupiaj, daj se spokój z wierceniem, rżnięciem czy struganiem i sprzedaj te machiny w pisdu. Za pisanie się weź, kokosy zbijesz   

Ni cholery. Będę rżnął póki mogę :D.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: KolA w 2021-09-27 | 08:21:21
Futerko miałeś takie jak na zdjęciach fabryczne czy zmieniałeś?
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-09-27 | 08:36:23
Futerko miałeś takie jak na zdjęciach fabryczne czy zmieniałeś?

Fabryczne.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: piotr.pzn w 2021-09-29 | 23:17:01
Czyli to musi być jakaś zorganizowana akcja z tym futerkiem w airpressie. Jak kupowałem swoją wiertarkę to też przyszła z tym samozaciskowym, mimo że nie było tego w specyfikacji.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: dżon.bambo w 2021-09-30 | 00:04:44
Gruduś, chłopie, teraz niestety ze wszystkim tak jest. Przez chwilę też miałem tą wiertarkę ale poszła nazad właśnie z tego powodu co u ciebie. Sprawdż jeszcze pinolę, czy z dokręconym robaczkiem wysuwa się ok i nie ma zbytnich luzów.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-10-01 | 12:09:45
Gruduś, chłopie, teraz niestety ze wszystkim tak jest. Przez chwilę też miałem tą wiertarkę ale poszła nazad właśnie z tego powodu co u ciebie. Sprawdż jeszcze pinolę, czy z dokręconym robaczkiem wysuwa się ok i nie ma zbytnich luzów.

Pinola jest ok. W obu przypadkach nie było z nią problemu.

Wpis 10: A w międzyczasie...
   Grzebanie w warsztacie dla samego grzebania w warsztacie daje kupę radochy, za nowe zakupy to jak gwiazdka. Ale od czasu do czasu wypada by zrobić coś bardziej użytecznego, a jak rodzina i znajomi wyniuchali, że coś niecoś mogę zrobić to zaczęły się podchody. Co robisz? Nudzisz się? O, to się dobrze składa, trzeba by mi przyciąć, dociąć, zaciąć, podciąć, dorobić, przerobić, dziurkę wywiercić, zwiększyć, zmniejszyć... I, kuźwa, na takich du*erelach mi czas warsztatowy upływa (a nie spędzam tam przecież całych dni. Sami wiecie, trzeba swoje w fabryce azbestu odbębnić, poza tym przynajmniej sprawiać wrażenie przykładnego męża i ojca :)). Ale w międzyczasie jakieś tam mizerne mini projekty się tworzą.
   Nie są to dzieła wiekopomne i nijak się mają do wytwór szacownego forumowego grona, ale zawsze "tymi ręcyma" zrobione. Zakładając ów wątek warsztatowy podjąłem decyzję o niejakim warsztatowym ekshibicjonizmie, trzeba być konsekwentnym. Jak już kiedyś zauważyłem - może będzie śmiesznie.
   Z odmętów strychowego śmietnika odgrzebałem jeszcze trochę starych krokwi i hurraaa... pociąłem, ostrugałem, pokleiłem krótkie boki, sfazowałem krawędzie, poskręcałem. Zużyłem tonę pyłu mieszanego z caponem, żeby polepić chodniki, co to sobie je robaczki dzielnie przez lata budowały.
   Wyszły takie cusie:
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-011021113040-114162282.jpeg) (https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-011021113041-114171755.jpeg)

   Jak już takie cusie wyszły, to się spodobały, więc od razu poproszono mnie o sklecenie kompostownika. Mój śmietnik niestety nie jest studnią bez dna, więc i krokwi już nie stało, trzeba było coś pomyśleć. Nic to, do tartaku trza jechać. Ale kompostownik? No hallo... i mnie olśniło - mam palety :). Pewnie najprościej było by je wziąć i zbić w jakąś zgrzebną całość, ale nie po to mam dewalty, śpiewalty i inne pi***alty żeby stały. To zaś rozbiłem palety, postrugałem, pofrezowałem, poszpachlowałem i wyszło ło takie o:
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-011021113940.jpeg)
   Tymczasem do mojego śmietnika dopadła się moja druga połówka. Grzebała, grzebała i wygrzebała stara deskę barlinecką. "Pan mi z tego zrobi domek dla owadów". Hę? Moskitiery w oknach zakładamy bo owady be, a w ogródku im domki budujemy? Tłumaczenie, że materiał też nie bardzo na takie projekty mogłem sobie wsadzić... w buty. Cóż, pociąłem, pokleiłem, dorobiłem nogę pomalowałem - znaczy zalałem lakierem jak mogłem" i jest. Żona dorobiła wkłady i stoi - jak długo? Nie mam pojęcia.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-011021114752-11418471.jpeg)
   Tymczasem sąsiadka poprosiła o odnowienie starej ramy lustra. Wie pani, nie znam się, to trzeba do stolarza, dziurawe toto jak sito (do ramy ordynarnie przykręcono chamskimi wkrętami kilkanaście poroży, których miało tam teraz nie być). Aha, dodała jeszcze, ja tom bym chciała, żeby to czarne było. A i żeby się nie świeciło jak psu jajca. Spróbuj pan, wyjdzie jak wyjdzie. Dobra, pomyślałem, dawaj to Pani.
   Po odkręceniu wszystkich jelenich rogów (ja nie wiem, skąd u części facetów takie zamiłowanie do rogów - manifestują rzeczywistość, czy jak?) i wyjęciu lustra ramka się kulturalnie rozpadła na dwie części.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-011021115715-11420943.jpeg)

   Zdrapałem te brązowe resztki warstwy wierzchniej i zacząłem liczyć dziury - wyszło coś pod 30. Albo dam coś kryjącego, albo będzie to wyglądać jakby dziecko do tego ze śrutu strzelało. Zacząłem więc od wyrównania wszystkich otworów do rozmiarów 6,8 lub 12 mm (a nawet takie dziury się trafiały). Przy 12 mm spitoliłem trochę robotę co niestety będzie potem widać. Z tylnej części ramy wyciąłem czopy, a w powstąłe po nich otwory wkleiłem bukowe kołki. Wycięte czopy mozolnie wpasowywałem w otwory od frontu. Oczywiście na koniec poprawki szpachlą:
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-011021115716-114212360.jpeg)
   Potem bejca i wosk i wyszło czarniawe jak w zamówieniu. Wyszły też dwa duże babole, które popełniłem, źle spasowując czopy, nawet chciałem poprawiać, ale klientka stwierdziła, że jej się bardzo podoba jak jest.
   Kupa roboty, efekt taki sobie, ważne, że sąsiadka zadowolona.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-011021115717-114231299.jpeg)
Lustro oczywiście oprawiłem :)

Takie to moje warsztatowe wprawki w ostatnim czasie.





Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: VelYoda w 2021-10-01 | 12:12:04
tak a propos tytułu wątku i posta powyżej
ładne tabernakulum dla pszczół >:D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Koenig w 2021-10-01 | 12:17:51
ważne, że sąsiadka zadowolona
Żona ma dostęp do tego tematu? ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-10-01 | 13:54:35
ładne tabernakulum dla pszczół
Złote a skromne  :D

Żona ma dostęp do tego tematu?
Pewnie. Nawet autoryzuje wpisy  ;) Znaczy się te, które jej pokaże  :P
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Koenig w 2021-10-01 | 13:58:44
W takim razie pozdrawiamy żonę  ::)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: tomekz w 2021-10-01 | 16:25:44
Kompostownik  najlepszy  jest  rozkładany ,albo z dojściem z jednej  strony
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-10-01 | 16:43:52
Kompostownik  najlepszy  jest  rozkładany ,albo z dojściem z jednej  strony

Na zdjęciu nie widać - przeciwległa ściana jest mocowana na mufy i śruby i demontowalna ( dwuskrzydłowo - góra osobno i dół osobno).
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-10-15 | 12:23:50
Wpis 11: Stołem i piórem...

   Był ciepły wiosenny dzień (k**wa, znowu leje), zjechałem na garaż, aby w ciszy i spokoju coś podłubać. Wyprowadziłem furę (albowiem częścią układu z moim najemcą jest fakt, że wciąż ma się tam zmieścić samochód… (yyy… czy Micra to jeszcze auto czy już samobieżna mini mydelniczka?), rozłożyłem przenośny stolik roboczy, postawiłem pilarkę, rozłożyłem kabel, podłączyłem, dociąłem co miałem dociąć, złożyłem pilarkę, odstawiłem na podłogę (tak, moja śliczna żółta pilareczka miała uroczy zakątek na podłodze). Policzyłem deski – o jedną za mało – rozłożyłem pilarkę, kabel, dociąłem, zwinąłem, odstawiłem. No dobra, trzeba wyciąć czopy – rozłożyłem pilarkę, kabel… łaaa. Nie, no w d*pę jeża, tak nie może być – jak będę sobie chciał rzeźbę robić to na siłownię pójdę (aha, już to widzę). Chwyciłem metrówkę i z zapałem począłem mierzyć – a w głowie rodził się szatański plan. Dewalt chyba przeczuwał co się święci – gdyż uporczywie plątał się pod nogami (nie wiem  dlaczego, ale tryb myślenia jest u mnie jakoś skorelowany z nogami, jak myślę to łażę z kąta w kąt). Uporczywie go ignorowałem, co mu chyba nie przepadło do gustu, bo w końcu rzucił mi się pod nogi tak skutecznie, że moja twarz przywitała się z podłogą (dzień dobry pani). Dosyć, pomyślałem, czas najwyższy zrobić z tym porządek – nie będziesz się moja miła po podłodze walała i obmyślała zamachy na moją osobę – zbudujemy ci lepsze miejsce na twoje harce. I tak, rozcierając obolałe miejsca, powziąłem decyzję – robimy stolik.
   Ale, ale, taki stolik to nie byle co, trzeba by może jakiś projekt zrobić, albo co? Umówmy się – rysunek techniczny to nie jest moja mocna strona – trzeba by się wspomóc jakąś technologią. Hmm, może CAD? Nie – jakby się z armatą na muchę rzucać. Z resztą, w Cadzie robiłem coś raz, dawno temu i chyba nie mam ochoty do niego wracać. I tak zasiadłem do Sketchupa.
Przez kolejne dni tworzyłem koncepcję. I tak, w twórczym szale, mały jeżdżący stolik pod pilarkę rozrósł się do lotniskowca 2000x1000, z miejscem na ukośnicę, frezarkę i solidnym blatem roboczym. Szaleć to szaleć, myślałem robiąc listę potrzebnych elementów i sumując koszty… i tu się konik wywrócił. Materiał na szkielet to jeszcze pół biedy (zostały mi jeszcze stare legary, które trzymałem z przeznaczeniem na ten cel), pozostawały blaty. Założyłem sobie sklejkę 36 mm (kanapka 2 x 18) ale ceny w składach skutecznie mnie od tego odwiodły. Co tu robić?
W tym samym czasie, w sobotni poranek, w pewnym oddalonym ode mnie o godzinę jazdy mieście żył sobie pan, nazwijmy go, Ziutek.  Pan Ziutek był hurtownikiem (to oczywiście fikcja literacka nie wiem kim był naprawdę) sprzedającym towary spożywcze. Właśnie otrzymał partię towaru na paletach, na których warstwę wierzchnią stanowiła nowiutka przekładka ze sklejki. Pan Ziutek nie był w ciemię bity – można na tym coś zarobić – pomyślał. Może kto to kupi – bo ta sklejka ładna jest, niezniszczona, niepofalowana. Jak pomyślał tak zrobił i swoją ofertę sprzedaży wystawił w sieci. Tutaj krzyżują się losy pana Ziutka i waszego skromnego narratora. Ja tę ofertę szczęśliwie odnalazłem i nie namyślając się stwierdziłem – muszę je mieć.
Przyjaciół nie mam zbyt wielu – ale na szczęście mam takich, na których mogę polegać. Zbiegiem okoliczności jeden z nich pomieszkiwał w tejże samej mieścince co nasz Pan Ziutek. Już chwilę później miałem swojego człowieka na miejscu. Obejrzał, ocenił, stwierdził – bierz… potrzebowałem 6 sztuk - kupiłem 15 😊. Za całość o wymiarach 1100x1100x14 dałem 300 PLN. Głupi ma jednak szczęście.
   Uzbrojony w swoje rysunki, wykaz elementów i ogrom optymizmu, zacząłem przygotowania materiału na szkielet. Przetarłem stare legary na dechy i… starożytne bóstwo majsterkowe chciało mi widać przypomnieć, że na łyżkę szczęścia musi być i łycha dziegciu, bo wtedy właśnie mój Rebir-wyjec wyzionął ducha. Koniec, pomyślałem, trzeba w końcu przekroczyć bramy piekielne – zamówiłem kantówki w tartaku.
10 dni później materiał przyjechał pod garaż. 8 m kantówki 80x80 i 25 m kantówki 40x80.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021111728-115201627.jpeg)(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021111728-11521575.jpeg)

   Uradowany i ciut biedniejszy wznowiłem prace. Zaczynając od pocięcia materiału na wymiar. Pierwszy raz pracowałem w tak usystematyzowany sposób – to znaczy w listą elementów, ich dokładnymi wymiarami i przyznaję, że takie podejście bardzo mi się spodobało.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021111949.jpeg)

   Następnie na tapetę poszło wycięcie kieszeni na poprzeczki.    
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021112916-115262138.jpeg)

   I montaż szkieletu oraz postawienie go na kołach. Do kół, niestety, podchodziłem dwukrotnie – pierwszy zestaw kół pojedynczych nie zdał egzaminu – trzeba je było wymienić na podwójne.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021112647-11522462.jpeg) (https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021112648-1152496.jpeg)(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021112649-11525981.jpeg)

   Po zrobieniu szkieletu przyszedł czas na blaty. Zacząłem od zrobienia 3 kanapach z 6 płyt, które szczęśliwie nabyłem. Przy tej okazji miałem tez możliwość zrobienia testu 3 klejów D3, które akurat miałem na składzie: Patexa, Rakollu i Titebonda. Wszystkie są ok, z tym, że Rakoll i Titebond były zdecydowanie łatwiejsze w rozprowadzaniu niż Patex, nie widzę jakiejś ogromnej przewagi Titebonda na Rakollem – stąd też Rakoll zagościł u mnie na stałe.
   Kiedy przebrnąłem przez ten etap prac, dotarło do mnie, po raz pierwszy, że gdzieś na horyzoncie widać koniec tego projektu. Nie będę ukrywał, ze poczułem lekką dumę z samego siebie i z jeszcze większym entuzjazmem podjąłem pracę. Zrobiłem więc pierwsze docinki blatów.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021113627-11527374.jpeg)

I ostateczne docięcia oraz mocowanie od spodu na śruby meblowe i mufy. Jak widać, jeden z elementów blatu jest odkręcany od góry - ta część jest ściągana i wchodzi w nią ukośnica, tak jej blaty licowały się z resztą blatu, a na przykładnicy od pilarki dewalta była możliwość umocowania znacznika przy cięciu dłuższych elementów.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021114134.jpeg)

Jako się jednak rzekło, chciałem, w swojej ambicji aby stół obsługiwał także frezarkę. I ponownie konik w galopie się przewrócił (patataj). Popatrzyłem błędnym wzrokiem na swoją małą makitkę (nie zrozumcie mnie źle, moi mili, Makita RT0700 to naprawdę bardzo fajna frezarka). Oczami wyobraźni widziałem siebie, wkładającego i wyciągającego tą frezarkę spod stołu, klnącego na czym świat stoi - odkręć, przykręć, znowu odkręć... to nie dla mnie. Naszła mnie wtedy pewna filozoficzna refleksja - hobbysta, który chce coś majsterkować w bardzo ograniczonym czasie jaki ma do dyspozycji (czyli po robocie, ogarnięciu rodziny, znajomych, przyjaciół, urzędów, libacji alkoholowych itd) musi albo zdać sobie sprawę z własnych ograniczeń czasowych, albo sięgnąć głębiej do portfela, żeby pewne ograniczenia zlikwidować. Z tym oto filozoficznym stwierdzeniem zajrzałem do portfela i uzgodniwszy z rodziną, że do końca miesiąca jemy kamienie i popijamy deszczówką
rozpocząłem poszukiwania frezarki pod stolik. W końcu nabyłem, nie bez rozterek, używany egzemplarz DW625EK. Nie ukrywam, że zgrzytało gdy przyszło płacić, ale z drugiej strony mam woła roboczego, do którego każdą część kupię pewnie i za 10 lat. Łatwość zbudowania "windy" też była argumentem - wystarczył pręt gwintowany i tuleja redukcyjna.  Szarpnąłem się jeszcze na zakup kawałka białej płyty HPL oraz włącznika magnetycznego.
   Wyfrezowałem otwór na płytę HPL, dorobiłem także obrzeża blatu (tutaj już z drewna strychowego) i dolną półkę, na którą materiał "zdobyłem" z demontażu mebli od znajomego.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021120613.jpeg)
   Przedostatnim etapem było wyfrezowanie pozostałych otworów (na przykładnicę do frezarki oraz na sanki do pilarki) oraz lakierowanie. Jak ja nie lubię lakierować - mam zawsze wrażenie, ze drewno traci na swojej szlachetności i staje się jakieś takie plastikowe ( tu pozdrowienia dla @Qiub (https://kornikowo.pl/index.php?action=profile;u=6)  :P). Z drugiej strony, to stół roboczy w końcu jest, no nie? Jakąś wytrzymałość to musi mieć. Zaciągnąłem więc całość podkładem i lakierem PUR, z czego blaty doczekały się 3 warstw.

   Na koniec, z tego co zostało z blatowych kanapek, wykleciłem przykładnicę do frezarki.
 (https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021121744.jpeg)

   Muszę przyznać, że efekt przerósł moje oczekiwania. Wyszło naprawdę nieźle, chociaż pewne rzeczy zrobiłbym teraz inaczej (frezowanie pod HPL nie wyszło idealnie). Koniec końców, projekt dobrnął do szczęśliwego końca, a ja miałem kawał blatu, na którym bardzo wiele mogłem zrobić. Stoliszcze doczekało się testów obciążeniowych, wykonanych przez mojego najwierniejszego kibica.

   I może nie jest to najpiękniejszy ze stołów warsztatowych, ale mam ogromną radochę, bo jest mój, zrobiony przeze mnie i nikt takiego nie ma.
(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021122146-11532951.jpeg) (https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-151021122145-115282423.jpeg)

Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Meksykanin w 2021-10-15 | 17:32:31
I może nie jest to najpiękniejszy ze stołów warsztatowych

Pięknie się prezentuje, i wygląda na bardzo stabilny. Bądź dumny i niech Ci służy. :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-11-12 | 11:22:44
Wpis 12: Diabli nadali…
   
   Nigdy nie planowałem kupować taśmówki. To jedyna słuszna wersja, wysoki sądzie, i  będę się jej trzymał.  Nie powiem, urządzenie to fajne, przydatne, ale wobec mojego obecnego „parku maszynowego” nie wydawało się niezbędne, powiem więcej – istniał plan, co by wyrzynarkę obrócić zadem do góry i podpiąć pod stół – dorobić prowadnicę i tyle. Nie powiem – wrodzona ciekawość zawsze prowadziła mnie w ten zakątek forum, na którym zawzięcie dyskutowano o niewątpliwych zaletach tego sprzętu. A że cichy, a że wąski rzaz,  a że wysokość, a że nie wiadomo co jeszcze. Z coraz większym entuzjazmem śledziłem dyskusje o wyższości prowadnic łożyskowych nad talerzykowymi, o tym, że tanio w tym przypadku to niestety badziewnie, że dla amatora wojna toczy się między Makitą a mało mnie znanym Record Powerem.
   Tak oto, po długim procesie ten tegowania w głowie, postanowiłem rozejrzeć się w temacie. Wnioski były smutne i potwierdzały wstępne obawy – albo drogo, albo badziewnie. Nawet Makita, której narzędzia generalnie lubię (kablowe, bo za aku i elektronikę, która determinuje ilość ładowań mają ogromny minus) sprawiała wrażenie jakiejś takiej delikatnej. „Dobra, panie dzieju, odpuszczamy”.
   Szatańskie nasienie, rzucone na grunt mej słabej woli przez forumową brać („Tak, tak moi mili, Wasza to wina jest i tylko Wasza – ja się do winy nie przyznaję”) poczęło jednak kiełkować i nieśmiało, subtelnie wypuszczać korzenie. Wrastało w mą świadomość niczym pasożyt i coraz głośniej podszeptywało… „kup taśmówkę”. Opierałem się, walczyłem do upadłego, ale raz zasiane, skutecznie podlewane, rosło w najlepsze, przejmując coraz większa kontrolę nad mymi poczynaniami. Aż któregoś dnia, korzystając z mej nieuwagi, pasożyt ów, w pewnym portalu ogłoszeniowym, w zapisanych wyszukaniach dodał diabelską frazę „pilarka taśmowa Record Power”.
Jakaż była moja ulga, kiedy na ekranie pojawił się magiczny komunikat „Nie znaleziono”. „Hurra”, zakrzyknąłem, „Świat jest po mojej stronie, diabelstwo ty”. Jakże przedwczesna była moja radość…
   Ziarno zła, raz zasiane i podlane, jest cierpliwe, miesiącami czeka na jeden moment słabości. Tak i mój mały pasożyt wegetował sobie, uśpiony, cierpliwie ignorując codzienny komunikat „Na razie nic nowego”. On wiedział, że to się stanie, że nadejdzie ten moment, w którym uderzy. Aż któregoś dnia…
   „Sprawdź 1 nowe ogłoszenie” na łososiowym tle wbiło się pod czaszkę. Strużka zimnego potu zrosiła brew, palec bezwiednie stuknął w ekran. Nagłówek krzyczał „Record Power BS350”. Pasożyt wychynął z kryjówki, z grymasem, który w czeluściach piekieł mógłby być pewnie uznany za uśmiech triumfu i śliniąc się wyryczał mi w twarz „Mam Cię”. Byłem bezsilny. Ostatnim przebłyskiem świadomości szepnąłem jeszcze „ale nie mam czym przywieźć… 4 godziny jazdy… zmiłuj się”. On był jednak nieubłagany. „Potrzymaj mi piwo”, wyrechotał i chwilę później miałem busa (nawet z kierowcą), dogadany termin i cenę. Kiedy dotarliśmy na miejsce, oczom moim ukazała się ta szatańska maszyneria w całej okazałości. Coś jednak wzbudziło moje podejrzenia, a mój złowieszczy pasożyt, łaskawie, pozwolił mi na ten przebłysk świadomości. „Czemu pan sprzedaje?  To nówka sztuka jest!”. „Nie no, coś tam ciąłem. Ale zagraca mi warsztat”. Rozejrzałem się dookoła – warsztat jak moje trzy, tu Kapex, tam szafka od dołu do góry wypełniona zielono szarymi kontenerkami (no gul mnie skoczył, krótko mówiąc), mój wewnętrzny przyjaciel natychmiast jednak chwycił mnie za gardło – „Bierz, płać i w nogi”. Takoż też uczyniłem.
   Tak w moich skromnych progach zagościła pilarka taśmowa. Forumowi podszeptacze na szczęcie uprzedzali, że oryginalne taśmy można sobie wsadzić… w buty – i żalem przyznaję im rację. Dostałem cztery różne i o ile przy małych grubościach jeszcze sobie radzą, to przy większych już jest Dirty Dancing. Z pomocą przybył fnglob i taśmy Morse’a… i co mogę powiedzieć – robi robotę. Możliwość cięcia do 23 cm daje duży komfort, maszynka jest cicha i przy odrobinie wprawy precyzyjna.
A mój ukryty przyjaciel? Wiem, że zaszył się gdzieś wewnątrz mojej świadomości, przyczajony, wyczekujący, aby znów uderzyć w najmniej spodziewanym momencie. I wiecie co wam powiem? Może to i dobrze…

(https://kornikowo.pl/gallery/11/3585-121121112156.jpeg)


Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Daraas w 2021-11-12 | 13:16:01
Gratuluję porządnego sprzętu :) cudnie piszesz takie historie ;) może powinieneś zostać pisarzem ? :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Mery w 2021-11-12 | 16:23:27
taaa a najlepiej pisarzem o stolarstwie ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-11-12 | 18:34:57
Na pisarza to trza papiery mieć - a żeby o stolarstwie pisać to by się trza mieć jeszcze więcej papierów i jakieś pojęcie o temacie. Chyba, że zostanę celebrytą - Ci to się znają na wszystkim  ;D Cieszę się, że się podoba.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: piociso w 2021-11-12 | 20:21:47
Jak celebrytą Zostaniesz to jeszcze pić mocno Musisz i auta na śrubie rozpieprzać co najmniej raz w roku ;) :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: tomekz w 2021-11-12 | 20:40:14
Gruduś

A jak u Ciebie idzie tempo prac  "stolarskich " czy też tak długo jak opisy około stolarskie ? ;)

Nie oznacza to ,że nie lubię  Twoich opowieści .

Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-11-12 | 21:12:35
Gruduś

A jak u Ciebie idzie tempo prac  "stolarskich " czy też tak długo jak opisy około stolarskie ? ;)

Nie oznacza to ,że nie lubię  Twoich opowieści .

Powiem tak... Jakbym miał ze swoich prac stolarskich wyżywić rodzinę... To byśmy wszyscy głodni chodzili. U mnie jest jak u typowego faceta - na razie robię masę  ;D A tak serio to jak coś zaczynam, to idzie raczej sprawnie, na szczęście mogę to robić dla przyjemności, ale nie cierpię nieskończonych projektów więc spinam zadziec. Poza tym samo urządzanie warsztatu daje mi sporo radochy i ciągle coś w nim zmieniam. Potem siadam i myślę jak to ubrać w jakąś historię, którą można przyjemnie poczytać. A że większość tego co kupuję i robię staram się robić jak najmniejszym kosztem - czyli drewno skąd się da, sklejka za Bóg zapłać, płyty ze starych mebli i używana maszyneria, to zawsze można z tego sklecić coś zabawnego. Ja nie kupuję sprzętu, ja go zdobywam. ;D  Tak jak pisałem rozpoczynając ten wątek - stolarz że mnie żaden, więc w tych obszarach raczej czytam i trenuje niż się chwałę, więc staram się tworzyć inną wartość dodaną tego wątku. Poza tym takie pisanie sprawie mi frajdę - może ktoś to przeczyta i zda sobie sprawę, że są większe lebiegi od niego.   :D
I zaś słowotoku dostałem...
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: tomekz w 2021-11-12 | 21:51:30
samo urządzanie warsztatu daje mi sporo radochy i ciągle coś w nim zmieniam. Potem siadam i myślę jak to ubrać w jakąś historię, którą można przyjemnie poczytać.

I tak trzymaj  :) . Najważniejsze robić coś  co daje zadowolenie  i w to się zagłębić  ,bo syfu  dookoła pełno.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Matgregor w 2021-11-13 | 06:45:27
Z pomocą przybył fnglob i taśmy Morse’a
Pamiętasz jakiej długości brzeszczoty Zamawiałeś?
Oryginały chyba majo 2820, ale nie jestem pewien...
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2021-11-13 | 08:59:26
Oryginały mają 103.5 cała. Zamawiałem na długość 2629 mm.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Matgregor w 2021-11-15 | 07:54:40
Dobra, popi***zieliło mi się, bo pomyślałem że sabre 350 ma ten sam brzeszczoty co bs350
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-03-13 | 13:46:32
Wpis 13: Obyś (nie)żył w ciekawych czasach.

   Mojemu zakątkowi stuknął pierwszy rok. Trudno czasem uwierzyć jak wiele może wydarzyć się w tym, relatywnie krótkim, czasie. I choć "za płotem" wojna, a w świecie wciąż epidemia, staram się wciąż dostrzegać to, co pozwala mi cieszyć się życiem i małymi przyjemnościami. Doceniam więc ogromnie fakt, że moi bliscy (odpukać w niemalowane) wciąż dzielnie stawiają czoła chorobom, mój syn z niemowlaka stał się małym chłopcem i zamiast "blebleble" dumnie donosi wszystkim wokół, że "tata znów busiował w garazu". Swoją drogą, kiedy jakiś czas temu czytałem zapytania, gdzie można kupić rękawice robocze dla trzylatka, pukałem się w głowę. Teraz też się pukam... że taki głupi byłem. No właśnie, gdzie można?
   Pierwsze urodziny to zawsze jest wydarzenie - pierwsza świeczka na torcie, prezenty. Jak więc uczcić pierwsze urodziny swojej oazy spokoju? Czy nie należy mu się także coś od życia? Wszak musiała znosić moje towarzystwo zdecydowanie za często, wykazując się przy tym stoickim wręcz spokojem i cierpliwością.
   Rozejrzałem się krytycznie po ścianach, po szafkach usianych pstrokacizną kolorów, wynikającą z robienia ich z materiału "na winie" (znaczy co się nawinie) i postanowiłem - dostaniecie nowe kolory.
Pomysł genialny - wpędził mnie jednak w kłopot zupełnie innego typu - jako typowy przedstawiciel rodzaju męskiego, rozróżniam 6 barw podstawowych i 3 mieszane (ch***wy, ped***ski i metalik). "A... j*bnę wszystko w szarościach", ‭pomyślałem, jako, że lubię tę paletę barw. Ale tak wszystko na szaro? Tak smutno jakoś, bez żadnych kontrapunktów? Wysil się bardziej... myśl, chłopie, myśl... Chodziłem gorączkowo wokół, próbując rozbudzić szare (cóż za paradoks) komórki do bardziej twórczego myślenia, bezwiednie zatrzymałem się przy swoim Record Powerze, tępo patrząc w brzeszczot. Pomóżże trochę, zdawałem się krzyczeć... i nadeszło olśnienie. Chwyciłem wałki, farby, lakiery i tak oto wielokolorowe pstrokate umeblowanie nabyło zielono szarych barw. Podobieństwo do kolorystyki Record Powera jest tu zupełnie przypadkowe i niezamierzone :).
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-130322134052-122541642.jpeg) (https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-130322134053-1226470.jpeg) (https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-130322134054-12265282.jpeg) (https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-130322134055-12266392.jpeg) (https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-130322134421.jpeg)

   Bezmyślne machanie wałkiem sprzyja rozmyślaniom. Co nie zawsze bywa dla mnie zdrowe, ale najczęściej cierpi przy tym mój portfel. Co zrobić, podobno najlepszym lekiem na szaleństwo to jest mu ulec - i tego się trzymam. Od pewnego czasu dopada mnie skleroza, objawiająca się tym, że przypominam sobie o tym, że mam odciąg, kiedy wióry zaczynają mnie łaskotać po kostkach. Przyszła więc pora na prezent dla grubościówki - zafundowałem więc jej gniazdo zależne, do którego podpiąłem odciąg. W samym odciągu założyłem włącznik kołyskowy. Zadziałało - moja skleroza została wyleczona.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-130322134055-122671592.jpeg)
   Idąc za ciosem sukcesów elektrycznych, stwierdziłem, że przyszedł czasz mierzyć się z łagodnym rozruchem do pilarki. Temat ten odkładałem po wielokroć, mając zawsze wiele wymówek, ale rocznica zobowiązuje. Okazało się to diabelnie proste. Od tego czasu mój DeWalt nie myśli już że jest Jumbo Jetem i nie próbuje na dzień dobry oderwać się od ziemi. Rozpędzony, założyłem soft start na ukośnicy (Metabo KGS 216) - niech nie czuje się gorsza. Prezent nie okazał się jednak trafiony. O ile sam moduł działał dobrze, to niestety tarcza (zapewne przez łożyska) dostawała bardzo niepokojącego bicia, co skłoniło mnie do szybkiego demontażu łagodnego rozruchu. Nie można mieć wszystkiego.
Rocznicową imprezę uważam, pomimo drobnych kaprysów ukośnicy, za bardzo udaną, a o szczegółach będę zapewne jeszcze pisał. Jako, że i ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem, A com widział i słyszał, w księgi umieściłem.
   A Wam, moi drodzy, życzę by ciekawe czasy jak najszybciej przeminęły. Z drugiej jednak strony... miło jest wiedzieć, że coś potrafi jeszcze ludzi łączyć.

cdn.

 
 
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: wildi2 w 2022-03-14 | 14:24:45
Lubię tą lekkość pióra i słowne wycieczki dookoła tematu, bardzo przyjemnie się to czyta  8). Czekam na następny wpis. :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Mery w 2022-03-14 | 15:36:34
książkę powinien napisać, wciągnęłoby czytelnika :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-03-21 | 13:05:39
Wpis 14: Nogi prezesa* (i inne części też)...

*chairman [ang. przewodniczący, prezes]
*chair [ang. krzesło]


Wiosna idzie, wszystko spod ziemi wyłazi (eee, nie strasz, jo żech dopiero teściowa pochował). Kwiatki rozkwitają, trawa się zieleni... i wszyscy chcą krzesła naprawiać. Ki diabeł?

Licznik: 2
Rozhuśtały mi się krzesła w kuchni. No bywa. Zapakowałem do auta, zawiozłem do warsztatu, skleiłem.

Licznik: 6
Sąsiedzie, gdzie pan te krzesła niesiesz? Kleił pan będziesz? O jak dobrze, to ja też dam swoje. Tak przy okazji.
Skleiłem, skręciłem, uzupełniłem brakujące elementy.

Licznik: 9
Dzwoni telefon.
- Krzesła Ci wiozę.
- Jakie, k*wa, krzesła?
- Jak jakie, drewniane, pokleić muszę.
- ...

Skleiłem.

Licznik: 14 (a w zasadzie 13)
- Miały być 3 do klejenia...
- No wiem, ale te bym chciał odrestaurować.
- ??
- No żeby ładne były... i czarne.
- Ładne i czarne. Masz piec i siekierę?
- No mam.

... ale nie miałem sumienia.

Licznik: 16
Sąsiedzie, takie 2 krzesła mam, stare i zniszczone, ale lubię... może by je tak...?
- Spalić?
- Nie, odnowić.
- !!!

Licznik: Aaaaagh...
- Kochanie?
- Tak słonko?
- Krzesło się popsuło.
- Aaaaaagh...

Zaczynam mieć fobie i zaburzenia kompulsywne. Siadam na krzesłach i sprawdzam czy siedziska są w porządku, czy się nie bujają, czy wykończenie nie wymaga odświeżenia. To już choroba? Da się to leczyć jakoś?

Ale do rzeczy. Klejenie jak klejenie - atrakcja żadna, ot, ciapnięte klejem, ściśnięte, wypoziomowane i tyle. Odnawianie jest już nieco bardziej interesujące (znaczy się w idei,, bo robota to już tylko płacz i zgrzytanie zębów  :P ).
Najpierw na tapetę trafiły takie oto dwa orły:
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322120921.jpeg)
Zadanie wydało się proste - panie zrób Pan z nimi "coś". Noż kuźwa -  "coś". Nie można było powiedzieć "podklej i pomaluj"? No nie można było? Wziąłem się za usuwanie starych powłok. Zacząłem od wynalazków chemicznych - kupiłem żel Borma Wachs do usuwania starych powierzchni, nałożyłem, poczekałem, zdrapałem. Pod jedną warstwą białej farby ukazała się druga.
Nałożyłem żel, poczekałem, zdrapałem... i pokazała się farba kremowa, tak dla odmiany, że by nie było za nudno. Pół puszki żelu poszło nawet nie wiem kiedy, szybki proces ten tegowania w głowie podpowiedział, że taka puszeczka to mi na jedno krzesło może wystarczy, a najtańsze toto nie jest. Szybko wróciłem więc do bardziej analogowej metody - opalarka w dłoń i jedziemy.
Po zdrapaniu farby oczom mym ukazała się piękna bordowa bejca, czy inny barwiący podkład. Co ciekawe, drugi obiekt był pokryty tym samym, tylko w kolorze niebieskim. Nie wiem, czy to wymysł fabryki, czy domorosłych konserwatorów mojego pokroju, którzy odnawiali te cuda przede mną. Wyglądało to obleśnie, ale jak to przy bejcach, opalarka już tego nie ruszała.
I zamiast, jak każdy normalny człowiek, wygładzić, poszpachlować i zaciapać farbą, to ja durny stwierdziłem, że zobaczę co mogę z tym zrobić.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322121030.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322121358.jpeg)
Od tej pory mam kilkoro nowych przyjaciół: skrobaki i cykliny.
Jedno, co trzeba było przyznać obu obiektom, to fakt, że poklejone były pancernie, więc ich rozbiórka mogła zakończyć się katastrofą - stwierdziłem więc, że nie będę ryzykował i całość prac wykonywałem na sklejonych krzesłach.
Siedziska, wbrew pozorom, były nieco łatwiejsze w obróbce, jako, że wierzchnie warstwy sklejki były dość mocno sfatygowane, trzeba je było po prostu usunąć. Niezastąpione okazało się wygięte dłuto Narexa.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322121220.jpeg)
Na koniec szlifowanie od P60 do P180 i wykończenie Remmersem HWS-112. Efekt mnie pozytywnie zaskoczył. A odbiorcy byli w niebowzięci. To jest najlepsza nagroda za tą robotę.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322121555.jpeg)

Następne w kolejce ustawiły się krzesła sosnowe w ilości sztuk pięciu, jednakże zleceniodawca chciał, aby wróciły do niego 4 - co pozwoliło mi wykorzystać 5 siedzisko do przedłużeń pozostałych czterech.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322122207.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322122251.jpeg)
Coż, krzesła dosyć mocno sfatygowane, klej nie trzymał w wielu miejscach, siedziska niczym fale Dunaju, dziura na dziurze.
Zacząłem od siedzisk, które pociąłem na lamele, przestrugałem, pokleiłem i dociąłem na wymiar. Oczywiście nie udokumentowałem fotograficznie tego procesu, bo mam galopującą sklerozę :).
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322122706.jpeg)
Ramy krzeseł wyczyściłem zaczynając od skrobaka, poprzez szlifowanie P60, P120 i na P180 kończąc, w międzyczasie uzupełniając ubytki mieszanką caponu i pyłu ze szlifowania.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322122926.jpeg)
Blaty oczywiście zaokrągliłem frezarką i położyłem dwa razy bejcę Osmo - raczej z przymusu niż wyboru - po prostu taka mi została z innego projektu.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322130221.jpeg)
Na koniec wykończyłem Remmersem HWS112, który ładnie zmatowił całość.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-210322130350.jpeg)

Żeby było śmieszniej - do kompletu mam jeszcze dwa stoły...  :o ;D

Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: wojo72 w 2022-03-21 | 14:26:58
To tam u was oszczędne ludzie mieszkają, u mnie w świętokrzyskiej bidzie lepsze pod śmietniki wystawiają ;).
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: wildi2 w 2022-03-21 | 14:34:33
To tam u was oszczędne ludzie mieszkają, u mnie w świętokrzyskiej bidzie lepsze pod śmietniki wystawiają .
Gdzie i pod które ?    ;D ;D ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: wojo72 w 2022-03-21 | 14:57:19
Gdzie i pod które ?      

A pod Kielcami taki naród bogaty ;D. W zeszłą zimę jak chodziłem z psem na spacery to niedaleko mnie ktoś wystawił narożnik skórzany w całkiem dobrym stanie z kartką "do zabrania za darmo" i stał chyba ze dwa miesiące, nie wiem czy ktoś w końcu zabrał czy wywieźli bo miałem  ze dwa miesiące przerwę w spacerach dzięki koronce. Teraz ludzie nowocześni i wolą nowe z ikei niż naprawiać używane.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-03-21 | 20:26:06
To tam u was oszczędne ludzie mieszkają, u mnie w świętokrzyskiej bidzie lepsze pod śmietniki wystawiają ;).

Ale lepsze przed moją ingerencją czy po?  :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: wojo72 w 2022-03-21 | 20:51:05
Ale lepsze przed moją ingerencją czy po? 

A z tym to różnie ;), ale generalnie pisałem o tym że ludziom się nie chce teraz naprawiać a często jest to nieopłacalne.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-03-21 | 20:57:32
Ale lepsze przed moją ingerencją czy po? 

A z tym to różnie ;), ale generalnie pisałem o tym że ludziom się nie chce teraz naprawiać a często jest to nieopłacalne.

To prawda. Naprawy lub renowacje są czasochłonne. Hobbystę jak ja stać na taką "stratę" czasu, gdybym miał z tego żyć to myślę, że nawet bym na takie prace nie spojrzał, albo krzyknął taką cenę, że klient by w te pędy gnał do Ikei po nowe, a stare kazał sobie wsadzić... Smutne ale prawdziwe.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-04-08 | 12:34:49
Wpis 15: Stoliczku, nakryj się!

   Dziś będzie krótko i bez didaskaliów.
   Po niewątpliwej traumie jaką zafundowała mi ostatnio inwazja wszelakich krzeseł, stwierdziłem, że trzeba się zająć czymś donioślejszym. No dobra, wróć. "Doniosłość" to jednak nadużycie - "większy gabaryt" będzie chyba lepszym sformułowaniem. W tym co dłubie nie ma nic doniosłego - ot, takie tam proste robótki.
Jako się rzekło w poprzednim wpisie, poproszono mnie o rozszerzenie kompletu "żałobnych" krzeseł o równie optymistyczne w kolorystyce stoły. Na warsztat trafiły więc dwa sosnowe truposze z prikazem - "zrób Pan coś z nimi".
   Oczywiście, jak zwykle, o robieniu zdjęć przypomniałem sobie w połowie roboty - stąd też uwieczniłem tylko mniejszego potworka w jego stanie wyjściowym. Większy zdążył się już rozpaść na mniejsze "potworki".
    Mniejsze monstrum wyglądało jak poniżej -  ktoś mu nie szczędził trudów i wyrzeczeń - widać, że wiele przeszedł. Ba, ktoś go nawet próbował odświeżyć i usztywnić, ładując tony wkrętów w różne dziwne miejsca, dokładając mało estetyczne metalowe cusie (w założeniu chyba kątowniki) i paciając wszystko bliżej nieokreśloną substancją.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121917-12396303.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121917-123971782.jpeg)

Po wstępnym demontażu, na pierwszy ogień poszły blaty. Uprzedzam z góry, że zarówno strony klejonki jak i sposób mocowania blatów do nóg pozostały niezmienione - czyli takie jak je sobie konstruktor wymyślił, więc blaty uśmiechają się niekoniecznie zgodnie z linią partii. Oba blaty szczerzyły się w pięknym uśmiechu, trzeba je było rozciąć, przestrugać i skleić ponownie.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121813-123912109.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121812-123901007.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121814-12392205.jpeg)

We wszystkich zdemontowanych elementach, gdzie mogłem, tam też wyrównałem na strugarkach, łącznie z wyrównaniem podstaw nóg, które gibały się niemiłosiernie.  Skleiłem i skręciłem podstawy, zadbałem też, by wysokości obu podstaw były identyczne.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422122631.jpeg)

Kolejny etap przed wykończeniem, czyli ulubione narzędzie polskich mechaników samochodowych  - szpachla. Materiał bowiem daleki był od ideału.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121956-123982108.jpeg)

Wspominałem już, że oba stoły miały mieć ten sam wymiar blatu z jednej strony aby je móc łączyć? Taki farmazon, ale jak mawia jeden Chińczyk "klijent naś pań". W ruch poszła zagłębiarka, wsparta microbowym kątownikiem. Potem pierwsze przymiarki.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121916-123951222.jpeg)

Dorobiłem też wzmocnienia dla mniejszego stołu, które miały zastąpić chamskie metalowe kątowniki użyte przez poprzednich właścicieli.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422123056-124012468.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422123056-12403681.jpeg)

Wszystkie elementy, łącznie z blatami zaokrągliłem frezem R8, czego oczywiście nie uwieczniłem na zdjęciach.

Na koniec wykończenie:
Bejca czarna Osmo. 
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121810-123862426.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121811-12389469.jpeg)

I lakier Remmers HWS112.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422123315.jpeg)
   
Zamontowałem okucia do łączenia blatów.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121915-123942153.jpeg)


Voila. Stoliczku, nakryj się! (Oj, chyba powinienem je przetrzeć przed zdjęciami, jakieś białe pyłki się zebrały).
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121956-12399763.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-080422121956-12400174.jpeg)

Mnie się podoba. A jak Wam nie... to nie :).

 

Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Mery w 2022-04-08 | 20:41:23
kurcze jak ten wkręt razi w oko na ostatnim foto, trza było na czarnuchy skręcić :P
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-04-09 | 12:21:47
kurcze jak ten wkręt razi w oko na ostatnim foto, trza było na czarnuchy skręcić :P

Zdjęcie takie niefortunne. Tak miało być (zgodnie z życzeniem). Taki kontrapunkt wizualny  :P.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: VelYoda w 2022-04-09 | 13:57:20
Czarny ze złotym koresponduje i nikt pod stół nie zagląda  ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Mery w 2022-04-09 | 14:04:38
Fakt o tym nie pomyślałem ;D
czarny a jednak złoty ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: wildi2 w 2022-04-09 | 18:31:28
kurcze jak ten wkręt razi w oko na ostatnim foto, trza było na czarnuchy skręcić
@gruduś (https://kornikowo.pl/index.php?action=profile;u=3585) nie przejmuj się etatowymi złośliwcami i prześmiewcami z forum ;D ;D ;D
Oni nigdy nie potrafią docenić unikalnego designu i nieszablonowych pomysłów, stąd te kąśliwe i zazdrosne uwagi. Nie było się do czego dowalić to wkręcik znaleźli   ;)

Robota bardzo przyjemna, opis jeszcze lepszy. Czekamy na więcej.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-06-27 | 13:10:51
Wpis 16: Zakład przeróbki wszelakiej czyli jak masz śmiecia to do ciecia...

   Nie tak miało wyglądać moje życie - wywiady miały być, autografy, czerwone dywany, stosy suchutkiej tarcicy szlachetnego drewna, z których z pietyzmem będę tworzył dzieła wiekopomne, godne kornikowej braci. Ale, że czasy niepewne, a szlachetne drewno wysokokaloryczne... to od pewnego czasu robię przeróbki przeróbek i przerabiam śmieci na jeszcze większe śmieci. Najwierniejszymi mymi kompanami stały się skrobaki, cykliny i szlifierki, czyli coś czego Kubusie nie lubią specjalnie a Tygryski to już na pewno nie. Cóż zrobić, życie nie łatwe, a pić się chce.
Był piękny wiosenny dzień, kiedy mój najwierniejszy przyjaciel po raz kolejny zawitał w me skromne garażowe progi i bez zbędnych ceregieli wyłodwał mi jakieś barachło. Zawsze mogę na niego liczyć - im większe badziewie, tym większa szansa, że trafi do mnie, z enigmatyczną prośbą - zrób pan coś z tego. Bezwiednie zerknąłem na siekierę, która w kącie garażu zdawała się pulsować, powiększać i szeptać niczym aktorki w tanich filmach erotycznych - "Bierz mnie!". Ostatkiem sił odwróciłem wzrok, na końcu języka mając jakże proste rozwiązanie problemu . "Idź pan w ..." zdawałem się mówić, jednak, ku memu zdziwieniu, jedyne co z siebie wykrztusiłem to "A co byś z tego chciał?
   - Widzisz, tu mam taki stół. - powiedział wskazując na ok. metrową ciemnobrązową ławę, wspartą na bukowej oskrzyni i takich że toczonych nogach. 
   - Weź mię to wyczyść i kolor zmień...
   Zerknąłem swym fachowym okiem (umówmy się, z nas dwóch to ja tu robię za fachowca), opukałem blat. - Przecież to laminat jest, wiór znaczy, co tu czyścić? - spytałem z rozkoszą. Nie dam się wrobić w kolejne dziwaczne przeróbki.
   Kara przyszła szybko.
   - A nie... blat to sobie możesz wyrzucić. Weź mię te nogi i doczep do tego blatu.
   Blat okazał się małym wypi***kiem mamucim, przy którym owe nogi wyglądały jakby ktoś urżnął Schwarzeneggera w pasie i wstawił dolną cześć, no nie wiem, Eliah Woodowi - po prostu złota proporcja. Moja wrodzona asertywność powiedziała stanowczo... "Dawaj to!".
   Na pierwszy ogień blat (no dobra, blacik, blaciątko, blaciczek, takie małe mikro cuś co w zasadzie czort wie jak określić?). Zeskrobałem stare warstwy, oszlifowałem. Szybko poszło, nie wiem co to za powłoka, ale płaskie powierzchnie poszły gładko nawet bez skrobaka. "Hurra!" pomyślałem. Zdemontowałem wielkie blacisko i wziąłem się za nogi i oskrzynię.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-270622125922.jpeg)

   Noż, k**wa, tu się lakiernik znał na robocie. Oskrzynia nie była problemem - zdemontowałem, przepuściłem przez grubościówkę i wsio, ale nogi? Nie dość, że lakier pancerny, to jeszcze okrągłe. Skrobak się po tym ślizga, ręcznie to będę to szlifował jak orkiestra Owsiaka - "Do końca świata i o jeden dzień dłużej". Tokarka by się przydała... ale nie mam. Chociaż...
   Teraz wiem, czemu nie kupiłem PBD40 kiedy przyszło mi wybierać wiertarkę stołową. Żeby robić takie myki... :)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-270622130121.jpeg)

   Reszta to już bułka z masłem (gdzie, jakie masło?), czyli pokleić...
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-270622130307.jpeg)

   ... wyrównać oskrzynię i umocować bla... cik (blaciątko?)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-270622130429.jpeg)

  ...pobejcować i polakierować. Wyszedł taki potworek. I oczywiście, klasycznie już, zapomniałem go umyć przed fotką m). To co białe na tym blacie to pył po polerce.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-270622130903.jpeg)


Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Mery w 2022-06-27 | 14:17:11
ładniejszy był przed malowaniem ;)

ale dobrze znam jak to jest, rzecz gustu, a sam robię przeciwko swoim gustom bo trzeba dopasowywać kolor do innych przedmiotów w otoczeniu
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-06-27 | 14:27:53
Niestety. Kolor mi też nie leży, ale jest tak jak napisałeś - trzeba było to dopasować do pozostałych mebli.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: VelYoda w 2022-06-27 | 14:42:31
było zrobić na zasadzie kontrastu
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-06-30 | 22:25:52
Wpis 17: Zupa na gwoździu

Ludziska powiadają, że dnia któregoś cygan na gwoździu zupę upitrasił. A że ciotunia moja imieniny swe wkrótce obchodzi, przyszło mię do głowy, co by jej wysmażyć jakieś danie z jednej strony smaczne, z drugiej proste i niezbyt kosztowne.

1. Ingrediencje
Co by zupę na gwoździu sprawić, trza se najsampierw sprawić gwoździa -  składnik podstawowy znaczy się, który w przypadku moim wyglądał takoż:
 (https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622215658.jpeg)

Wzrok Was nie myli, moi mili - składnik li to pośledni bardzo, z najbardziej poślednich palet wydłubany i żelastwa wszelkiego pełen. Ale, jak dziadunio mawiali, tak krawiec kraje... jak mu palców starcza.

2. Sprawianie
Pisma staropolskie piszą, że "daj ać ja pobruszę a ty poczywaj"... a nie, to o nie te pisma się rozchodzi. Inne pisma piszą, że do niewiasty podchodzić trzeba niczym ślimak na przednówku - na każde dwie staje do przodu, jedną nazad... Czy ja li  na pewno byłem odwiedziłem właściwą książnicę? Aaa, tu jest.  Składniki trza najsampierw sprawić, skórę zdjąć, obmyć trochę (ale z grubego ino coby smaku całego nie potopić). Takom i ja uczynił. A że składniki nie pierwszej już były świeżości i wymiarów różnistych, a  polewka moja miała być, że ho ho - prima sort znaczy się, trza im było nieco kształtu nadać. Jedne przyrżnąć,
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622220525-126371541.jpeg)
 inne pogrubasić,
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622220526-12640889.jpeg)
pookrawać,
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622220527-126411304.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622220527-126421581.jpeg)

niedoskonałości wszelakie przed wzrokiem ukryć,
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622220528-126431140.jpeg)

i wygładzić chwatko, by brzegi lekkości nabrały i w rzyć się nie wbijały (gdyby niewiasta jakaś spocząć raczyć by chciała).
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622221741-126441205.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622221742-126451415.jpeg)

3. Macerowanie

Ingediencje nasze, pieczołowicie sporządzone gotowe być winny coby je do kotła wielkiego wrzucić. Nieśpiecznie należy się jednak z nimi obchodzić i zdało by się pierwej, by zmacerowały się, co by smak we środku pozostał i na wnętrz wyliźć nie chciał.  A że na targu pobliskim maceratów niczym czarnych krzyży pod Grunwaldem, wymierać trza rozważnie. Ja chłop prosty i nieuczony, tom bardziej ważkim zaufał i "Tikkurilus Woodus Guardus" sprawiwszy, ingrediencje owe żem owym alchemicznym płynem obłożył.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622221744-12647317.jpeg)

4. Do gara...
Przygotowane specyały do gara wielkiego wrzucamy i warzymy. Najsampierw się nam drobne nasze ingrediencje łączyć zaczną w nieco większe, pokraczne maszkarony, ale zrażać się nie lza i inkwizycyji wzywać nie podobna. Ważymy dalej, aż z kotła sam diaboł wylezi.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622221745-12648297.jpeg)

I my go wtedy lukrem, czorta osmolonego, aż mu wszystkie łotrostwa ze skóry zlizą i ślepić na niego żalu nie będzie.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622221926-126491426.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622221927-126501456.jpeg)

5. Spożywanie
Jako się polewka uważyła, należy, bez sentymentu wszelakiego, jednym haustem przechylić...
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622221928-126521318.jpeg)

Albo postawić w ogródku :)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-300622221928-126512323.jpeg)

Na zdrowie.

Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: oldgringo w 2022-07-01 | 09:39:47
No, ale z tą "tokarką" toś mi zaimponował. Jutro robię próbę  :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-10-02 | 15:32:01
Wpis 19: Bądź uprzejmy mieć wątpliwość...*

*Łona i Weber - "Miej wątpliwość"

   Nie tak dawno minął rok od pierwszego wpisu w tym wątku - pozwoliłem więc sobie na retrospektywną podróż przez swoje wpisy i naszła mnie wątpliwość, a w zasadzie smutna konstatacja, którą, chyba trafnie, podsumowuje komentarz jednego z forumowiczów, przy okazji fotorelacji z innego projektu (bynajmniej nie mojego). Nie pomnę dosłownej treści, ale konkluzja była mniej więcej taka: "Ludzie deskę ostrugają, wbiją w nią dwa gwoździe i chwalą się jakby ch*j wie co zrobili, a nagadają się przy tym jakby co najmniej katedrę Notre-Dame odbudowywali". Ten mój wątek taki właśnie jest - nijak odkrywczy, nie prezentujący nic nadzwyczajnego, godnego uwagi, wyróżniającego się na tle innych. Takie sobie małe druciarstwo małego ja. Wszak te wszystkie małe rzeczy, którymi się chwalę, gromady ludzi robią na co dzień, dużo lepiej i sprawniej... O patrzcie go, krzesełka oszlifował, wielki mi wyczyn... kilka płyt skręcił do kupy, łooo... O! Patrzcie go, wie jak frezarki użyć, normalnie brawo ty... Takim przemyśleniem, dzielę się z Wami, moi drodzy, bynajmniej nie gnany kokieterią czy fałszywą skromnością, lecz prawdziwą wątpliwością, czy warto te moje wytrocinki w ogóle ujawniać, na tle prac tych wszystkich, którzy naprawdę robią coś wartego czasu i uwagi.
   Zrobiło się płaczliwie, myślę, że jednak społeczność kornikowa poszukuje nieco innej poetyki, więc podzieliwszy się wątpliwościami przechodzę do rzeczy. Nie, nie będzie to nic odkrywczego, wielkiego czy wiekopomnego, ale jest to mój kolejny mały projekt, z którego wewnętrznie jestem dumny.
   A zaczęło się tak...
   Pewnego majowego dnia, z codziennej zadumy nad sensem świata wyrwał mnie telefon. "Słuchaj mię tu, sprawa jest." - usłyszałem znajomy głos w słuchawce. Mój serdeczny przyjaciel, który co rusz uszczęśliwia mnie kolejnymi zleceniami z gatunku "nas nie przekonają że czarne jest czarne" chciał mnie za pewne uraczyć kolejnym krzesełkiem, stolikiem, blacikiem czy innym rupieciem, przy którym człowiek się narobi jak dziki, a i tak wygląda to nie lepiej niż wyglądało, albo i gorzej. "Aha" mruknąłem do słuchawki. "Widzisz, przywiozłem kiedyś z wielkiej wyspy fronty, fajne takie, dębowe. Odnowisz?"... Jak zwykle wykazałem się wrodzoną asertywnością.
   Do dzisiaj jednak nie wiem, dlaczego w tamtym momencie poziom mojego zaćmienia umysłowego sięgnął zenitu i nie zdałem najprostszego pytania na świecie - "Po co Ci fronty, jak nie ma reszty?". Ale cóż - ignorantia iuris nocet, za głupotę się płaci. Kilka dni później fronty owe zjechały w me skromne garażowe progi. Westchnąłem ciężko, ale nie wyglądały tak źle jak mogłem się spodziewać.
   Opowiadałem Wam już o chochlikach, które zamieszkują mój mały warsztatowy przybytek? Naprawdę nie? Otóż, w moim garażu mieszka rodzina małych złośliwych żyjątek, które robią mi co chwilę jakieś psikusy. I tak, jest Rdzewuś, zwany pieszczotliwie Rudusiem (hmm, Gruduś, Ruduś... ej, może to moja rodzina jakaś?) - mały wredny gadziec(zdecydowanie moja rodzina), który tylko czyha, aż po jakiejkolwiek robocie zapomnę o pokryciu naftą blatów, Zgubiłówek, pożerający każdy piszący element, który choćby na chwilę spuszczę z oczu, Gdzietenmeter - szelma prze okrutna, łakoma na wszelkie narzędzia pomiarowe, Tępuś - ten głupi jest, ale niestety gdzie nie przelezie tam tępotą zaraża, a że głównie się koło noży i dłut szlaja, to sami wiecie. Jest ich tam, choler smolonych więcej, co jedno paskudztwo to złośliwsze. Najgorszy jest jednak senior owej pokracznej czeredy, stary goblin który z niejednego warsztatowego pieca chleb już jadł, a zwą go Niespodziewajkiem. Teraz wszystko musi z angielska brzmieć, bo modnie i światowo, sam go więc czasem nazywam Supriskiem (co chyba nie za dobrze o mnie świadczy - miast pielęgnować mowę ojczystą, ulegam ogólno-internetowej i około-korporacyjnej nowomowie "pongliszowej", ale co zrobić, jak człowiek przez 8 godzin dziennie "gada językami", siłą rzeczy podlega wpływom sił obcych. Może się kiedyś poddam egzorcyzmom.)
   Kiedy więc stałem nad rzeczonymi frontami, oceniając zakres prac - nie jest źle, tu podkleję, podczyszczę, położę nową warstwę lakieru i będzie git, Suprisek najsampierw wystawił swój dziobaty łeb, potem wyślizgnął się ze swojej nory (do dziś nie wiem gdzie te cholery siedzą, jakąś dezynsekcję/dezchochlikację może trzeba zrobić?), przysiadł mi na karku i szepnął do ucha - "Hehe, to pa tera".
   I się zaczęło. "Ja bym te fronty to chciał na jasno, wiesz, takie żeby były, no... świeże, takie ładne drewniane i niebłyszczące". "Jak, k*wa, na jasno. Przecież one brązowe są, lakierowane fabrycznie - nie robił ich pan Zdzisiu, przepraszam, mr Rowan i nie malował pędzelkiem, tylko waliła to fabryka, pewnie jakimś policzymś, co jest twardsze niż moje cohones. Skąd wiem?" - wskazałem na tylną część - "Bo nie sądzę, że pan Alan, zamawiając fronty u pana Rowana, zażyczył sobie nawiertów pod zawiasy puszkowe i ślepych otworów pod uchwyty po obu stronach". "Ale zrobisz?" - spytał z obawą. W tej chwili, oczami wyobraźni, zobaczyłem siebie trzydzieści lat później, z długaśną brodą, siwymi włosami i resztką skrobaka w ręce, resztkami sił zeskrobującego resztki lakieru z tych wszystkich cholernych frezowań, które przecież każdy drewniany front koniecznie musi mieć. "Dużo tego masz?" spytałem. "Kilka sztuk!" uśmiechnął się z przekąsem. Spojrzałem na piętrzącą sie kupę, mając w głowie trochę inną definicję słowa "kilka", było ich bowiem dwadzieścia i sześć. Jak możecie sobie wyobrazić, nie jest to teraz moja ulubiona liczba. "Z tymi szyldami po uchwytach co mam zrobić? " - znając pokręcony umysł mojego rozmówcy, wymyśli zaraz, żeby je wyjąć, wypolerować i umieścić z powrotem. Na próbę wyjąłem jeden - pozornie mosiężne okazały się tanimi znalami, które rozpadały się w rękach. "Ma nie być szyldów" odparł. Spojrzałem krytycznie na otwory po gwoździach, które rdza zdążyła już niezbyt estetycznie przebarwić. "Na pewno? Będzie widać. " upewniłem się. "Na pewno" - odparł i zawiesił głos. W tym momencie Suprisek przeskoczył na drugie ramię i znów z szyderczym chichotem wyszeptał "No tera pa, chłopie". "Bo widzisz, jeszcze jest taka sprawa, że ja do tych frontów to bym jeszcze chciał kuchnię".
Suprisek, niech Cię tylko dorwę.
   Podnoszenie szczęki z podłogi trwało dłuższą chwilę. "W życiu nie robiłem zabudowy meblowej" - wyjąkałem. "to nie jest skręcenie paru przyciętych na szybko płyt i powieszenie ich na ścianie." - ogarnąłem ręką swoje warsztatowe szturpoki.
   "Dasz radę! To ja lecę, pa!" i już go nie było. Zostałem sam, z furą frontów i ogromem wątpliwości... 
   Fronty owe wyglądały jak niżej. Ciekawostka, na zdjęcie załapały się te we względnie dobrej kondycji, reszty jak zwykle nie uwieczniłem.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-021022152919-128911172.png)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-021022152918-128901968.png)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-021022152917-1288940.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-021022152916-128861347.jpeg)

C.d.n.


Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-10-04 | 10:42:01
   Wpis 20: Frontem do klienta.

   Stanąłem nad kupą frontów, wpatrzony w nie jak sroka w gnat, z przekonaniem, że oto trafił się przeciwnik, któremu nie dam rady. Zrezygnowany wziąłem pierwszy z brzegu i na próbę drapnąłem skrobakiem. I wiecie co? No właśnie nic. Skrobaczek pr******chał po powierzchni jak po lodowisku. Druga próba - trochę lepiej - pojawił się jakiś wiórek. Docisnąłem, skrobnąłem po raz trzeci... i siadłem podłamany. "To się nie uda", jęknąłem. Suprisek zanosił się histerycznym śmiechem i ciążył na ramionach. Chwyciłem telefon, wybrałem numer, przekonany o własnym niepowodzeniu i gotowy się do niego przyznać. "Zabieraj to stąd" chciałem wykrzyczeć do słuchawki...
   W chochlikowej rodzince, która uporczywie uprzykrza mi warsztatowy żywot mieszka jeszcze jeden mały skrzat. Jest najmniejszy z nich wszystkich, zazwyczaj cichutki i nie wadzący nikomu. Zwie się Janiedamradkiem. Całkiem miły to stworek, tyle że zazwyczaj wyłazi żeby mi trzasnąć jakąś umoralniającą gadkę, przypomnieć o "Słowiańskim Wku**ie" czy palnąć coś równie porywającego. Kurdu*el wlazł mi na ekran telefonu, wziął ręce po boki, zmrużył te swoje małe ślipka i warknął - "Poje**ło Cię?" - zapomniałem wspomnieć, gnojek jest jeszcze wulgarny i nie owija w bawełnę. "Wypi***ol ten telefon i za robotę się bierz! Co, ty sobie, ku**a, myślisz?" - mówił coraz głośniej, puszył się coraz bardziej i sprawiał wrażenie coraz większego. "Nie bądź pi**a, co to z byle gównem do mamusi biegnie! Ojejku, pobiły mnie cztery deski z piątą w środku. Niech mnie ktoś przytuli...". "Stul dziób, zrozumiałem przekaz." warknąłem. "Pudziesz won!" dodałem jeszcze, odłożyłem telefon, wyprostowałem się i podjąłem decyzję... - Trzeba to chemią!
W swoim małym składziku miałem resztki żelu do usuwania powłok, który kiedyś, na próbę kupiłem do innego projektu tam się nie sprawdził, ale może tutaj? Poprzednie doświadczenia wskazywały, że ta resztka to mi może na dwa fronty starczy, ale sprawdzić trzeba, czy to w ogóle zadziała. Zaciapałem pierwszy front, siadłem obok i czekałem. I to był błąd. Jeżeli nigdy nie widzieliście chochlików w swoim warsztacie, to po kilkudziesięciu minutach wdychania tego świństwa zaczniecie. Jaki czort mnie podkusił, żeby robić to w zamkniętym pomieszczeniu? Wszystkie skrzaty powyłaziły ze swoich nor, ustawiły się w korowód i zaczęły tańczyć lambadę, przy wtórze trąbek i bębenków, taka była impreza.
Godzinę później, kiedy skrzaty zmęczyły się na tyle, że zniknęły nie wiadomo gdzie, rzucając mi  na odchodne "Baw się sam", a ja byłem uboższy o nieco szarych komórek - dwa fronty były oczyszczone na tyle, że dawały jakieś szanse na sukces. Spojrzałem na pustą puszkę owego specyfiku (trochę jak z wódką - niby wiemy, że się skończy, ale zawsze jest zaskoczenie) i jak każdy rasowy narkoman stwierdziłem: "Więcej".
Tak oto rozpoczęła się moja walka. Przeciwnicy byli twardzi - owszem, 2 dodatkowe litry żelu do powłok ułatwiły znacznie cały proces, ale wciąż, co się tego naskrobałem to moje. Na szczęście moi wierni kompani pozostali ze mną (fakt, że skrobak stracił zęby trzeba mu było zafundować nową szczękę), a Janiedamradek skutecznie dopingował mnie w moich poczynaniach. "Rusz dupę, lebiego! Skrobiesz, skrobiesz... została połowa... jedna trzecia... zaciśnij zęby zostały dwa... jeden... ".
Nie powiem, trochę to trwało - pomny lambadujących chochlików z robotą wychodziłem na świeże powietrze (czyli jak lało to nie robiłem), ale w końcu, dwa litry żelu i dwa nożyki do skrobaka później fronty wyglądały tak:
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-041022095655.jpeg)
   Skrobaki wysłałem na zasłużone wakacje, pozostałą część pracy wykonując swoją niezawodną mimośrodówką (Dewalt mały jest ale wariat) i całym arsenałem papierów ściernych - tam gdzie szlifierka nie dałaby rady dojść. Kto mnie odwiedzał w moim przybytku, zadawał jedno pytanie - po kiego diabła ty te fronty tylko z kąta w kąt przestawiasz? Tylko nielicznych wtajemniczyłem, że te są już po P80, a te jeszcze nie, że te już po P120, a tym jeszcze przyjdzie poczekać. I tak szlifowałem i szlifowałem... i szlifowałem... aż któregoś pięknego dnia ne było już czego szlifować. Opadłem na taboret (Suprisek, spieprzaj!). "Nigdy więcej". westchnąłem.
Przy tej okazji przebrnąłem przez kilku producentów papieru ściernego - od Deerfossa, przez Indasę po Klingspora i przy usuwaniu resztek po chemii najlepiej sprawdził się Deerfoss - jest dosyć agresywny i trzeba do niego z miłością, ale odwdzięcza się dobrą robotą.
Teraz już same przyjemności. Pamiętacie, że fronty miały szyldy? Zostały po nich ordynarne dziury, z którymi coś trzeba było zrobić. Nie udało mi się ich ukryć w pełni, zasugerowałem nawet, że może warto założyć nowe, ale spodobały się takie jakie były.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-041022104314.jpeg)

Oczywiście, żeby nie było zbyt prosto, część z nich się porozłaziła. Wziąłem się więc za klejenie...
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-041022103612-12896769.jpeg)

i klejenie...
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-041022103612-12898768.jpeg)
no i oczywiście klejenie...
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-041022103613-128991582.jpeg)

Tutaj mała ciekawostka - wszystkie fronty były w standardzie brytyjskim (500 mm) za wyjątkiem dwóch, jednego szufladowego i jednego szafkowego, które zrobiono na szerokość 600. Czemu jednak były osobno, tworząc konstrukcję na wysokość 560 z szufladą 160? Ni ciula nie wiem, nie wnikam i cieszę się, że są, bo mogłem z dwóch zrobić jeden.
 
A czy wspomniałem już o... dobra, dosyć tego klejenia.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-041022103841-12901345.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-041022103841-12901345.jpeg)

Na koniec lakier (czy tam olej udający lakier, czy lakier udający olej) - póki co mój ulubiony HWS-112. Nawet taki jełop jak ja da radę go położyć.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-041022104107-129021115.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-041022104109-12904975.jpeg)

Uff, fronty już mam. A co z resztą? To już inna historia.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-10-09 | 20:19:53
   Wpis 21: Nie taki diabeł straszny
   Jak się powiedziało polej, to trza wypić. W przerwach między upiorną wielodniową potyczką z frontami, zacząłem myśleć na czym by te fronty zawiesić - to znaczy można na ścianach, ale chyba nie o to chodzi (czy o to?). Żeby unaocznić swoim szlachetnym czytelnikom rozmiar wyzwania nadmienię tylko, że do tej pory wszystkie swoje potworki tworzyłem z płyt zamawianych w kolorowych marketach budowlanych, oklejałem melaminką (no dobra, ostatni mini projekt to już pvc i frezarka), z pomiarami na tzw. oko. Z wyłączeniem swoich własnych mebli warsztatowych (które są tylko i wyłącznie meblami warsztatowymi - mają działać, wyglądać niekoniecznie - poza tym mają nieco wyższy poziom tolerancji na manianę) w życiu nie robiłem nic podobnych gabarytów. Swoją drogą, zastanawiam na ile zdradliwe jest częste określanie fachowców "zrobiłem jak dla siebie". Zdaję sobie sprawę, że to, co mam zamiar niżej opisać jest dla profesjonalisty niczym splunąć, ale dla mnie, choćbym wypluł całe  całe Morze Śródziemne to wciąż jest wyzwanie, z którym się jeszcze nie mierzyłem.
   Mój ukochany, nazwijmy go, "zleceniodawca" miał kilka założeń, które miały mi owo projektowanie ułatwić:
1. Korpusy mają być rozbieralne (po kiego czorta - nie wiem). Na pytanie czy w widocznych miejscach kleić, żeby  nie było widać wkrętów, stwierdził, że ma być widać wkręty - naklei się zaślepki. Co począć, klient nasz pan.
2. Blaty są "na stanie" , najtańsze możliwe, bo są tymczasowe - tak aby dało się ich przez jakiś czas używać.
3. Na okuciach nie oszczędzamy-  ma być na bogato - znaczy się Blum ma  być i już.
4. Szafki narożne mają byc otwierane dwustronnie, żadnych łamańców, ślepych frontów i innych cudów - ale śmieszne.

   Dostałem wymiary kuchni, ale że strzeżonego - sami wiecie - zapakowałem swój zad w samochód i pojechałem obmierzyć "po swojemu" i powiem tak - Niemiec płakał jak budował, a robił to chyba odurzony opium i opity polską berbeluchą - najprostsze to były chyba otwory okienne, może dlatego, że okna świeżo wymienione. Ale - jak mawiał Rysiek Ochódzki - "Co zrobić, trudno".  Obmierzyłem, wróciłem do domu i zacząłem projektowanie - no dobra, macie mnie, zacząłem myśleć, jak by ten projekt w ogóle zrobić. 
Jak już zapewne wspominałem, z programami do grafiki wektorowej trochę mi nie po drodze - nawet kusiło mnie przez chwilę, żeby wykorzystać jakiś blumowski konfigurator korpusów, jednak nie spełnił on pokładanych w nim nadziei. Z bólem serca (a po pewnym czasie i tej mniej przyzwoitej części ciała), otwarłem Sketchupa i zacząłem zabawę.
Trzeciego dnia nierównej walki (Tak, trzeciego dnia, człowiek, oprócz tego typu rozrywek musi jeszcze iść do roboty - do roboty będziesz szedł, głupi? -  ogarnąć rodzinne obowiązki, itd, itp.) projekt był gotowy i wyglądał mniej więcej tak.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-091022201259-129341176.png)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-091022201259-12938827.png)
   Przyznaję bez bicia, że konfigurator Bluma okazał się bardzo pomocny w ogarnięciu szuflad, po prostu skonfigurowaną szufladę można eksportować do Sketchupa,  co dało mi sporo oddechu. Okazał się także niezmiernie przydatny przy późniejszym rozpisie formatów. Najtrudniejsze okazało się trzymanie wymiarów frontów i upchnięcie tego wszystkiego w jakiś sensowny ciąg, stąd też pojawiły się szafki otwarte, aby uzupełnić luki.
Zadowolony z siebie wysłałem projekt do akceptacji. nie będę opisywał całego procesu poprawek, przestawiania szafek, korekt, przeróbek, wertowania instrukcji agd,  wracania do pierwotnego projektu - szkoda moich nerwów, Waszych tym bardziej -  dość powiedzieć, że projekt końcowy, jak wyżej, był jego drugą lub trzecią wersją (a że w prawo, a że w lewo, a że z ledami, a że bez, a że nie wiadomo co, a że sami sobie róbcie).
   A ż w końcu, któregoś pięknego wieczoru przyszła upragniona wiadomość - "Jedziemy z tym koksem". Hurra, pomyślałem, naiwnie myśląc, że najgorsze za mną. Rozpisałem formaty (nudne, żmudne. Co mam napisać? Że to fantastyczna robota, pełna dynamicznych zwrotów akcji? Cudownych "jump scares" i fabularnych "twistów"? Yyy... no nie. Nuda, dokładność, liczenie po trzy razy, "oklejać tą krawędź czy nie oklejać, o to jest pytanie"). Niedzielny wieczór zastał mnie jednak z elegancko skrojoną listą formatek, rysunków technicznych dla bardziej skomplikowanych elementów i rozpiską wszystkich okuć. Byłem gotowy do akcji niczym Marshall w Psim Patrolu. Znacie tę animację (no co, mam trzylatka w domu)? Tym, którym przyjemność oglądania tego dziecięcego fenomenu umknęła, nadmienię, że Marshall jest psem, należącym do gromady super-psiaków (takie połączenie Avengers z bandą Tolka Banana), który za każdym razem, kiedy biegną przygotowywać się do kolejnej akcji, robi sobie jakieś kuku - i innym przy okazji też. To ja właśnie jak ten ślamazarny dalmatyńczyk - niby już wiem, że trzeba biec... tylko, k**wa, dokąd?
   Widzicie, moi szanowni czytelnicy, jako rzekłem we wstępie do tej opowieści, do tej pory wszelkie zakupy pod tytułem "płyta wiórowa laminowana" robiłem w tych dziwnych sklepach na O, C albo L-M, wiedząc co prawda, że istnieją takie sekretne stowarzyszenia jak hurtownie płyt meblowych, ale będąc przekonanym, że są to miejsca dla ludzi z dużo wyższym poziomem wiedzy tajemnej i przede wszystkim dla tych, którzy parają się meblarstwem na co dzień, a nie, jak ja, od wielkiego dzwonu, omijałem te miejsca szerokim łukiem. Niestety takich cudów, jakie chciałem, to mi w kolorowych marketach nie zrobią, pomijając już fakt, że jakość płyty w tych marketach jest, umówmy się "taka se".
Przejrzałem internety i nieśmiało wysłałem zapytanie najbliższej hurtowni, nie mając absolutnie pojęcia, czy nie trzeba tam znać jakiś zaklęć, by w ogóle przekroczyć próg takiego miejsca (spodziewałem się, że czar taki mógłbyś się zaczynać np. od "Mój NIP i REGON to...".
W międzyczasie trafiłem na jeden profili twarzoksiążkowych (rzadko tam bywam, bo sam nie posiadam), chyba dla zawodowych stolarzy, poczytałem chwilę, jak się okazało, nie jestem pierwszym domorosłym meblarzem w tym kraju, ale większość porad sprowadzała się do "zatrudnij fachowca". Za późno.
Ku memu zaskoczeniu hurtownia potraktowała mnie bardzo uprzejmie i po krótkiej wymianie korespondencji oczom moim ukazała się wycena prac. Oczko mi trochę podskoczyło. Moje wstępne internetowe szacunki rozmijały się dość drastycznie od tego, co zobaczyłem (tak o 100%). No i po ptokach, pomyślałem. Jestem detalistą, dostałem cenę jak detalista, pewnie z przyzwoitą marżą, co by się kurdu*elka w ogóle opłacało obsłużyć, pomiędzy grupą stałych odbiorców. Tego nie przeskoczę... a może?
   I tutaj, moi drodzy, wchodzicie Wy, cali na biało, czyli kornikowa brać. Nie spodziewałem się wiele, ale w przypływie bezsilności napisałem grzecznie do kornikowych meblarzy, z prośbą o weryfikację tejże wyceny, spodziewając się raczej odpowiedzi "weź idź do domu"...
Na drugie dzień rano, uzbrojony w recenzje owych wycen otrzymane od korników, którzy bynajmniej nie kazali iść do domu, zadzwoniłem do kręgu wiedzy tajemnej nr 2, który to polecony został w trakcie rozmów z rzeczoną forumową bracią.
Pierwsze zdziwko nastąpiło od razu ("A to pan? To ja znam temat, dawaj pan tę rozpiskę"), drugie nieco później, kiedy na maila dostałem całą listę własnych błędów i wypaczeń, które dosyć znacznie ową wycenę podnoszą, a nikomu do szczęścia nie są potrzebne. Tak, po korekcie, otrzymałem wycenę niemal zgodną z moim pierwotnym szacunkiem. Ułożyłem na prędce pean pochwalny ku czci moich forumowych wybawców, potwierdziłem zamówienie... i już. Nie taki diabeł straszny.
Po dwóch tygodniach paleta formatek zjechała na mój garaż (przykro mi mamusiu, ale auto musi postać na dworze, lato jest, nic mu nie będzie... grr... nie chce ktoś kupić Micry? :)) i rozpocząłem proces montażu. Rozumiem też teraz skąd u zawodowców potrzeba posiadania pi***yliarda szablonów, regulatorów i przymiarów. Robiąc jeden zestaw mebli, amatorsko i poza pracą, mogłem sobie pozwolić, aby robić to wolniej i jedną szafkę z pięcioma szufladami składać całe popołudnie, mierząc po 4 razy, znakując nawierty, itd. Umówmy się - czas poświęcony własnemu hobby jest nieprzeliczalny wprost na pieniądze. A propos przydasi... to nie mam żadnego, poza małym szablonem do zawiasów puszkowych za 11 zł. Reszta to już, ołówek, kątownik i liniał. Da się, choć przyznaję, jest to czasochłonne.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-091022201300-129392418.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-091022201301-129402247.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-091022201301-129412387.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-091022201341-129422210.jpeg)
Po zmontowaniu, zapakowaniu i przewiezieniu wszystkich korpusów przyszedł czas na montaż, który zajął mnie, meblowemu imbecylowi półtora dnia. Cóż zrobić, za praktykę się płaci. I w zasadzie obyło się bez większych niespodzianek, poza jedną - po dojechaniu na miejsce, szczęśliwi przyszli właściciele wymarzonej kuchni stwierdzili z rozbrajającą szczerością - "przesunęliśmy jedną ścianę". To już wiem, czemu szafki miały być rozkręcalne. Na szczęście wymagało to zwężenia tylko jednej otwartej szafki, którą musiałem rozebrać, na miejscu przeformatować płyty, nawiercić lamele i skręcić ponownie. Na szczęście cały sprzęt pojechał ze mną. O krzywych ścianach, podłodze, itd już wspominałem, niestety nie naprostowały się.
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-091022201343-12944687.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-091022201342-129432105.jpeg)

Podsumowanie
- łączenie na lamelki i wkręty Assy. Na Assy robiłem pierwszy raz i w porównaniu do standardowych konfirmatów - wygoda pracy nieporównywalna.
- szuflady - Blum legrabox - jedyny minus to konieczność użycia 16 mm płyty i jej wyfrezowanie po obu stronach.
- zawiasy - Blum nowszej generacji (z wbudowanym bluemotion) oraz Blum 155 st. w szafkach narożnych.
- w słupku zrobiona dodatkowa zabudowa skrzynki elektrycznej (ale nie mam zdjęć niestety).
- plecy - hdf mocowany na zszywki w szafkach dolnych i wpuszczany w nuty w górnych (oraz w całym słupku).
- zawiesia - Camar 806.

Co bym zrobił inaczej
- Zawiasy blum nowszej generacji z wbudowanym bluemotion mają głębszą puszkę - 13 mm głębokości. Jak się okazało, we frontach pogłębienie otworu spowoduje przewiercenie się na wylot od strony frezowań. Zawias ostaje więc ok 0,5 mm. od frontu, co okazało się nie przeszkadzać właścicielom, ale mnie kłuje.
- Widoczne wkręty w widocznych częściach płyty - jak pisałem wcześniej tak miało niby być, ale jakoś moje poczucie estetyki na tym cierpi. Oczywiście wręczyłem właścicielom zestaw naklejanych zaślepek, ale sami nie wiedzą czy je nakleją.
- Przemyślałbym jeszcze raz dolny cokół pod zmywarką. Jako, że nie jestem fanem "Wyrzynania" dziury, a zmywarka nie posiadała ruchomego zawiasu do frontu, trzeba było cokół cofnąć i zrobić na max. 5 mm. Skończyło się wykończeniem z HDF - tutaj pewnie wyszedł mój brak doświadczenia, chociaż sam mam kuchnię zrobioną przez "meblarza" , gdzie fragment cokołu jest po prostu po chamsku wyrżnięty wyrzynarką, w dodatku krzywo, i moje rozwiązanie wydaje mi się dużo estetyczniejsze.

(https://kornikowo.pl/gallery/12/3585-091022201343-129452133.jpeg)
Czy jestem zadowolony? Jestem, tak na 3+ (na zachętę), jak na garażowca, wyszło całkiem nieźle. Nie taki był diabeł straszny. A może się mylę? Może wyszło znacznie gorzej niż powinno i tylko moje złaknione pochwały oko doszukuje się czegoś czego tu nie ma? Tę ocenę pozostawiam już Wam.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Granado w 2022-10-09 | 21:05:14
Mam przewagę nad większością Korników. Cały wątek przeczytałem od początku w dzisiejszy wieczór. Świetnie się czyta, zdjęcia są uzupełnieniem do treści, wyjątek! Aż kusi by swój bałagan wszystkim pokazać.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Krzysiek_M w 2022-10-10 | 08:32:12
Czyta sie rewelacyjnie! Wyszlo bardzo fajnie!
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Stasiek w 2022-10-10 | 13:36:52
Dopiero dziś tu trafiłem.
Świetny wątek! Te przydługie opisy fajnie się czyta.
No i dowiedziałem się, że jesteś fanem HWSa tak jak ja! Dobry produkt moim zdaniem.
Te fronty zreanimowałeś kapitalnie. Lubie takie akcje. Z jednej strony ktoś powie, że bez sensu drapać takie stare drewniane fronty ale z drugiej efekt w postaci gotowej kuchni jest bardzo przyjemny. Moim zdaniem warto było. Jak malowałeś? Z pędzla?
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2022-10-10 | 19:09:47
Dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że się dobrze czyta - taki jest zamysł tego wątku. Tak jak pisałem na początku - tworzę wartość tam gdzie umiem - a moje bajkopisarstwo jest chyba lepsze niż moje trociniarstwo.
Jak malowałeś? Z pędzla?
Tak, malowałem z pędzla, pomimo tego, że karta techniczna HWS112 rekomenduje natrysk lub wałek. Natrysku nie mam (ale pracuję nad tym :) ), a pędzel daje lepszy efekt niż wałek.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: tomekz w 2022-10-10 | 19:35:30
Jest  ok , nie musisz się  wcale wstydzić swojej pracy
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Stasiek w 2022-10-10 | 20:01:32
Wałkiem też wychodzi spoko. Kwestia wałka i tego, że nie można dawać za mało. Musi być tyle żeby się ładnie rozlało i wtedy nie ma śladów wałka.
Ale pędzlem też robiłem i byłem zadowolony.
Przy natrysku jest spoko ale trzeba pamiętać, że to długo schnie i potem wszystkie przypadkowo poruszone śmieci wpadają w malowane...
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2023-02-20 | 12:54:49
1. Wpis 22: Coś jakby nic, czyli powrót syna marnotrawnego

Uwaga: W tym wątku nie pisano od 120 dni...

   Zwykły prosty monit wypisany czerwoną czcionką. Nic wielkiego przecież, a jednak ta prosta forumowa informacja wzbudziła we mnie refleksje nad nieuchronnie upływającym czasem. Naprawdę od czterech miesięcy nie zrobiłem nic, o czym warto by napisać? No to spójrzmy... albo może nie spoglądajmy. Faktycznie, warsztatowo nie działo się u mnie specjalnie dużo. Życie zawodowe i obowiązki rodzinne skutecznie zagospodarowały większość czasu, resztę skutecznie skonsumowała plaga choróbsk wszelakich - grypy, srypy, covidy i inne wynalazki. Poczyniłem także pewną obserwację - a mianowicie wraz z posłaniem swojej latorośli (tudzież narośli) w otchłań edukacji przedszkolnej, co chwilę mnie coś rozkłada. Mój mały darmozjad kichnie, a ja leżę przez tydzień i jedyne co mogę, to jęczeć "Dobijcie!". Nie wiem, czy jestem jakimś odosobnionym przypadkiem, czy faktycznie, przedszkolaki to monstra roznoszące zarazy, na które same wydają się dosyć odporne.
Ale żeby nie było, że garażysko moje stoi tylko i obrasta kurzem, to jednak coś w nim dłubie - co prawda z dużo mniejsza intensywnością (sam się ukaram) i nie są to tworki wiekopomne, ale jednak...
   W pierwszym poście tego skromnego wątku, na jednym ze zdjęć jest sobie stół - jednonogi z dosyć "eklektycznym" kształtem blatu. Kiedy oddawałem go właścicielowi po renowacji - pamiętam, jak uprzedzałem, że za rok do mnie wróci. Cóż, myliłem się - wytrzymał dwa.
(https://kornikowo.pl/gallery/10/3585-050421093947-104791226.jpeg)

   Dla przypomnienia, blat ów, po uprzednim wielodniowym usuwaniu wcześniejszych powłok, został namaszczony wyrobem lakieropodobnym "Luxens do mebli i boazerii". Klient chciał - klient miał. To, że specyfik ten nie tworzy żadnej powłoki ochronnej wiedziałem od razu, ale to, że zamienił się w galaretowatą lepką breję było nawet dla mnie pewnym zaskoczeniem. Jeszcze większym był dla mnie sposób, w jaki z tematem poradził sobie właściciel mebelka - na to lepkie coś położył ceratę, która się pięknie zwulkanizowała z blatem... po prostu miodzio.
   Tak oto syn marnotrawny powrócił, co także wywołało u mnie pewne rozrzewnienie - pamiętam ile czasu zajęło mi oczyszczanie blatu poprzednim razem - uzbrojony w szlifierkę marki Dexter i niepomny takich rzeczy jak dobry skrobak czy cyklina (tak wiem, kup se panie Rotexa - to dopiero jest przeskok - swoją drogą w tamtym czasie nazwę Rotex skojarzałbym chyba bardziej z jakimś preparatem nawozowym). Chwyciłem pierwsze narzędzie mordu w postaci skrobaka i po 30 minutach blat był wolny od ceraty, gluta i gotowy do szlifowania. W międzyczasie zmieniłem mu stylistykę, także na prośbę właściciela, nadając mu kształt, który przynajmniej jest spójny (chłopie, albo go zaokrąglimy po całości, albo zrobimy wielokąt, teraz wygląda jakby my ktoś coś odgryzł). Skończyło się na wielokącie, zaokrągliłem krawędzie, położyłem mój ulubiony lakier Remmersa i wsio. Całość zajęła dwa popołudnia... Blat ma co prawda lekkie krzywizny, ale jak to zwykle bywa, tego typu roboty dostaję zazwyczaj na ostatnią chwilę z przesłaniem - na wczoraj musi być - więc poudawałem, że nie widzę.
(https://kornikowo.pl/gallery/13/3585-200223125255-134511068.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/13/3585-200223125256-13456616.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/13/3585-200223125256-1345794.jpeg)

   W tym miejscu mam też apel do wszystkich tych, którzy podobnie jak ja zaczynali jakiś czas temu przygodę z majsterkowaniem okołostolarskim (po dwóch latach bytności wśród kornikowej braci nie ośmielę się tego stolarką nazywać) - moi drodzy - hasło - "kupujcie najlepsze narzędzia na jakie was stać" nie jest pustym sloganem i jestem tego najlepszym dowodem. I tak - też nie sądziłem, że mnie te roboty tak pochłoną.
   1. Brak elementarnej wiedzy o użytkowaniu cyklin czy skrobaków kosztował mnie przy pierwszej renowacji wiele godzin żmudnego darcia powłoki beznadziejną szlifierką. Zużyłem ogromne ilości marketowych krążków ściernych, urobiłem się jak bóbr, a efekt był "taki se". Dobry skrobak pozwolił na uzyskanie tego samego efektu w czasie poniżej godziny - a przy okazji bicepsy popracowały. 
   2. Brak sensownej szlifierki (i nie mówię tutaj o sprzęcie za miliony monet, tylko o zwykłej prostej małej szlifierce DeWalta) to kolejne żmudne godziny szlifowania (czy jak się potem okazało, głaskania) z mizernym efektem. Nie, przepraszam, jeden efekt był spektakularny - marketowa szlifierka dokonała żywota.
   3. Za pierwszym razem do cięcia blatu po szerokości podszedłem uzbrojony w znamienitą zagłębiarkę marki Scheppach - owszem uciąłem co miałem uciąć, ale ile spędziłem na ustawianiu kąta, równoległości to moje. A po chwili zaś wszystkie regulacje poszły się je..., khmm, jeszcze raz regulować. Od pewnego czasu Scheppacha zastąpiła Makita. Zmieniam tarczę, przykładam tnę, zwijam maszynę.
   4. Dosyć oczywiste - w przypadku chemii do drewna zasada jest taka sama - chytry dwa razy traci - albo trzy lub cztery.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Coco w 2023-02-24 | 22:35:45
Cześć, juz pod koniec dnia doczytałem wątek do końca, dziekje ci za ciekawa literaturę. Jednoczesnie tymi frontami szafek podsunąłes mi pomysł jak zabrac sie za odrestaurowanie schodów ale nie wiem czy tak to sie uda zrobić.

Ps. Napisales też na wstepie przy tych frontach porównanie do dwóch gwoździ i cos tam cos tam.... Wez daj spokój zajefajnie ci idzie i superancko to prezentujesz. Pozdrawiam ;D ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: szmar w 2023-02-25 | 08:16:50
3. Za pierwszym razem do cięcia blatu po szerokości podszedłem uzbrojony w znamienitą zagłębiarkę marki  xxxxx.- owszem uciąłem co miałem uciąć, ale ile spędziłem na ustawianiu kąta, równoległości to moje. A po chwili zaś wszystkie regulacje poszły się je..., khmm, jeszcze raz regulować. Od pewnego czasu xxxxx zastąpiła Makita. Zmieniam tarczę, przykładam tnę, zwijam maszynę.
   4. Dosyć oczywiste - w przypadku chemii do drewna zasada jest taka sama - chytry dwa razy traci - albo trzy lub cztery.
Czyli przy niektórych pracach marka/jakość narzędzia ma znaczenie  nawet w przypadku zagłebiarek.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: wiewioor7 w 2023-02-25 | 12:00:21
Fajny warsztat i barwny wątek przede wszystkim :)

No i zgadzam się z Coco odnośnie wytrocin, cieszmy się ze swoich prac i chętnie je pokazujmy choć dziełem sztuki nie są ;)

Odnośnie tanich/średniej półki narzędzi, byłem zawsze zwolennikiem kupowania więcej, a tańszych (nie najtańszych). Tylko według mnie, to się tyczy szeroko pojętego amatorstwa, wstępu do hobby. Im dalej w las tym narzędzia coraz lepsze potrzebne, a jak dochodzi precyzyjna praca to już niestety coraz drożej.
Przygodę od czegoś trzeba zacząć, nie zawsze opłaca się od razu iść na głęboką wodę, oczywiście wszystko zależy od funduszy i planów :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2023-06-23 | 22:43:50
Bardzo zapuściłem swój wątek warsztatowy... Ale i niewiele ostatnio robię. Nie żebym nie chciał, ale życie ma zazwyczaj inny plan... Poprawie się - słowo, a tymczasem możecie mieć swoje cudowne kompresory, agregaty, ale takiego cuda nie na nikt. Pozdrawiam wszystkich tatuśków.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Mery w 2023-06-24 | 14:13:14
jak od dziecióf to znaczy że to Rolls Royce wśród pędzli :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2023-10-02 | 10:09:05
Wpis 23: Skśyńka

Uff, mozolnie odkopuję się z nawału codziennych prac i w końcu znalazłem chwilkę, by dodać tutaj coś nowego. Mały projekt, jeszcze z przełomu roku, z cyklu dziecię chce na wczoraj.  :D

Dnia pewnego, w wielkim mieście, gdzie jest mostów chyba z dwieście,
Gdzie z daleka już Cię wita wielka betonowa pyta.
Na obrzeżach tej lokacji, gdzie wciąż brak kanalizacji
I gdzie patrząc od zachodu wciąż brakuje światłowodu
Mieszkał sobie czterolatek co zabawek miał dostatek
I od rana do wieczora wciąż je pakował do wora.
Aż znudziła go zabawa, „Tata, taka jest tu splawa”
Zrobił przy tym słodką minkę – „Trzeba mi zbjudować skśyńkę.”
Ojcu żal było niecnoty, więc się zabrał do roboty.
W otchłaniach ojcowej nory, kawał sklejki, całkiem spory
Wylegiwał się ospale – „Ten się nada doskonale”.
Stary pociął go na ćwierci, gdzie trzeba tam dziury wiercił,
(nim mnie zlinczuje publika – wszak licentia poetica
Pozwala w czeluściach nory wiercić „dziury”, nie „otwory”)
Kleił, skręcał, kołki wbijał, bynajmniej się nie obijał.
Zaokrąglił też krawędzie, z przodu z tyłu… chyba wszędzie.
A gdy było już zrobione, to na biało każdą stronę
Pomalował jak przystało, farbą co się jej ostało
Po innej jakiej robocie…
Oto jest – i choć nie w złocie,
I ma swoje niedostatki, młody z chęcią pcha manatki,
A najbardziej, nie do wiary, lubi do niej włazić cały.

(https://kornikowo.pl/gallery/14/3585-021023095859-14358730.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/14/3585-021023095900-14361162.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/14/3585-021023095859-14360980.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/14/3585-021023095900-143621265.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/14/3585-021023095941-1436332.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/14/3585-021023095941-143642028.jpeg)
(https://kornikowo.pl/gallery/14/3585-021023095941-14365248.jpeg)


Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Krzysiek_M w 2023-10-05 | 12:34:40
WOW - super, ze cos znowu piszesz. Czy ten utwor/wiersz/poezja to naprawde Twoje? Twoj watek jest niepowtarzalny ze wzgledu na sposob pisania. Szacun!
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2023-11-23 | 22:56:01
Obiecałem kiedyś sobie, że napiszę posta na bani. Tak po prostu, kurczę, ze swoimi się w końcu gada. Stuknęło 40 lat, więc lepszej okazji nie będzie. To piszę i dziękuję, że jesteście. Że mam kogo zapytać, że ma mi kto doradzić. Bez historii, kwiecistych opisów i didaskaliów. Nie tym razem.

P.s. gdzie nasz moderator?
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Matgregor w 2023-11-24 | 04:55:06
Obiecałem kiedyś sobie, że napiszę posta na bani
Zawsze musi być ten pierwszy raz, ciekawe czy jest ktoś co ma przed sobą pierwszy trzeźwy post🤔
Stuknęło 40 lat, więc lepszej okazji nie będzie
Witoj po drugiej stronie kalendarza, niektórzy mówią że to już z górki😉
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2023-12-01 | 13:03:56
Witoj po drugiej stronie kalendarza, niektórzy mówią że to już z górki😉

A ja mam cały czas wrażenie, że pod górę jadę.  ;D ;D ;D

Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: yarkow w 2023-12-02 | 10:05:24
Stuknęło 40 lat

A ja mam cały czas wrażenie, że pod górę jadę.

Młody, nie dramatyzuj...
 ;D ;D ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: truszczyk w 2023-12-02 | 11:11:40
czy jest ktoś co ma przed sobą pierwszy trzeźwy post

zależy ile ma postów  ;D
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: bluessy w 2023-12-26 | 20:28:58
Cytat: Matgregor w 2023-11-24 | 04:55:06
czy jest ktoś co ma przed sobą pierwszy trzeźwy post

zależy ile ma postów 
Wysłany przez: yarkow
« dnia: 2023-12-02 | 10:05:24  »Cytuj (zaznaczone)

I czy pierwszego pamięta  ;D

Gruduś, tak się zastanawiam, i nie tylko ja, czy forum nie pomyliłeś... może by tak nowe opowieści z serii Poczytaj mi mamo, dla maluchów stolarzy ;). No tak....tylko musieli by nowe szkoły pobudować  ;D. Nie mieszkacie blisko wysypiska śmieci? tutaj wpadło mi w ręce, tutaj żona  wygrzebała  ;D

Oj zacne te Twoje projekty i renowacje  :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: gruduś w 2023-12-27 | 11:47:37
Gruduś, tak się zastanawiam, i nie tylko ja, czy forum nie pomyliłeś...

Czy ja wiem? Jest o drewnie? Jest...  ;D Co ja poradzę, że że zwięzłością wypowiedzi nigdy mi po drodze nie było.
 
Nie mieszkacie blisko wysypiska śmieci?
Ja nie, ale jak czasem patrzę, co mi ludzie przynoszą to się zastanawiam czy pół mojej rodziny i wszyscy znajomi nie mają gdzieś po drodze. Z drugiej strony - mi takie roboty pasują.
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: bluessy w 2023-12-28 | 21:42:56
Fajnie jest nadawać przedmiotom drugie życie, lub zrobić coś z niczego  :)
Tytuł: Odp: Moja świątynia - czyli z pamiętnika małego kornika.
Wiadomość wysłana przez: Davidk1 w 2023-12-30 | 15:46:27
Przeczytałem cały wątek pod wrażeniem jestem. Jako, że jedną  z moich pasji jest pisanie wierszy, tekstów piosenek. Uważam to za genialnie napisane super się czyta. Jakbyś wydał książkę jak zrobić warsztat to wśród korników i innych stolarzy byłby to bestseller.  Dobra robota  :)