1. Wpis 22: Coś jakby nic, czyli powrót syna marnotrawnego
Uwaga: W tym wątku nie pisano od 120 dni...
Zwykły prosty monit wypisany czerwoną czcionką. Nic wielkiego przecież, a jednak ta prosta forumowa informacja wzbudziła we mnie refleksje nad nieuchronnie upływającym czasem. Naprawdę od czterech miesięcy nie zrobiłem nic, o czym warto by napisać? No to spójrzmy... albo może nie spoglądajmy. Faktycznie, warsztatowo nie działo się u mnie specjalnie dużo. Życie zawodowe i obowiązki rodzinne skutecznie zagospodarowały większość czasu, resztę skutecznie skonsumowała plaga choróbsk wszelakich - grypy, srypy, covidy i inne wynalazki. Poczyniłem także pewną obserwację - a mianowicie wraz z posłaniem swojej latorośli (tudzież narośli) w otchłań edukacji przedszkolnej, co chwilę mnie coś rozkłada. Mój mały darmozjad kichnie, a ja leżę przez tydzień i jedyne co mogę, to jęczeć "Dobijcie!". Nie wiem, czy jestem jakimś odosobnionym przypadkiem, czy faktycznie, przedszkolaki to monstra roznoszące zarazy, na które same wydają się dosyć odporne.
Ale żeby nie było, że garażysko moje stoi tylko i obrasta kurzem, to jednak coś w nim dłubie - co prawda z dużo mniejsza intensywnością (sam się ukaram) i nie są to tworki wiekopomne, ale jednak...
W pierwszym poście tego skromnego wątku, na jednym ze zdjęć jest sobie stół - jednonogi z dosyć "eklektycznym" kształtem blatu. Kiedy oddawałem go właścicielowi po renowacji - pamiętam, jak uprzedzałem, że za rok do mnie wróci. Cóż, myliłem się - wytrzymał dwa.
Dla przypomnienia, blat ów, po uprzednim wielodniowym usuwaniu wcześniejszych powłok, został namaszczony wyrobem lakieropodobnym "Luxens do mebli i boazerii". Klient chciał - klient miał. To, że specyfik ten nie tworzy żadnej powłoki ochronnej wiedziałem od razu, ale to, że zamienił się w galaretowatą lepką breję było nawet dla mnie pewnym zaskoczeniem. Jeszcze większym był dla mnie sposób, w jaki z tematem poradził sobie właściciel mebelka - na to lepkie coś położył ceratę, która się pięknie zwulkanizowała z blatem... po prostu miodzio.
Tak oto syn marnotrawny powrócił, co także wywołało u mnie pewne rozrzewnienie - pamiętam ile czasu zajęło mi oczyszczanie blatu poprzednim razem - uzbrojony w szlifierkę marki Dexter i niepomny takich rzeczy jak dobry skrobak czy cyklina (tak wiem, kup se panie Rotexa - to dopiero jest przeskok - swoją drogą w tamtym czasie nazwę Rotex skojarzałbym chyba bardziej z jakimś preparatem nawozowym). Chwyciłem pierwsze narzędzie mordu w postaci skrobaka i po 30 minutach blat był wolny od ceraty, gluta i gotowy do szlifowania. W międzyczasie zmieniłem mu stylistykę, także na prośbę właściciela, nadając mu kształt, który przynajmniej jest spójny (chłopie, albo go zaokrąglimy po całości, albo zrobimy wielokąt, teraz wygląda jakby my ktoś coś odgryzł). Skończyło się na wielokącie, zaokrągliłem krawędzie, położyłem mój ulubiony lakier Remmersa i wsio. Całość zajęła dwa popołudnia... Blat ma co prawda lekkie krzywizny, ale jak to zwykle bywa, tego typu roboty dostaję zazwyczaj na ostatnią chwilę z przesłaniem - na wczoraj musi być - więc poudawałem, że nie widzę.
W tym miejscu mam też apel do wszystkich tych, którzy podobnie jak ja zaczynali jakiś czas temu przygodę z majsterkowaniem okołostolarskim (po dwóch latach bytności wśród kornikowej braci nie ośmielę się tego stolarką nazywać) - moi drodzy - hasło - "kupujcie najlepsze narzędzia na jakie was stać" nie jest pustym sloganem i jestem tego najlepszym dowodem. I tak - też nie sądziłem, że mnie te roboty tak pochłoną.
1. Brak elementarnej wiedzy o użytkowaniu cyklin czy skrobaków kosztował mnie przy pierwszej renowacji wiele godzin żmudnego darcia powłoki beznadziejną szlifierką. Zużyłem ogromne ilości marketowych krążków ściernych, urobiłem się jak bóbr, a efekt był "taki se". Dobry skrobak pozwolił na uzyskanie tego samego efektu w czasie poniżej godziny - a przy okazji bicepsy popracowały.
2. Brak sensownej szlifierki (i nie mówię tutaj o sprzęcie za miliony monet, tylko o zwykłej prostej małej szlifierce DeWalta) to kolejne żmudne godziny szlifowania (czy jak się potem okazało, głaskania) z mizernym efektem. Nie, przepraszam, jeden efekt był spektakularny - marketowa szlifierka dokonała żywota.
3. Za pierwszym razem do cięcia blatu po szerokości podszedłem uzbrojony w znamienitą zagłębiarkę marki Scheppach - owszem uciąłem co miałem uciąć, ale ile spędziłem na ustawianiu kąta, równoległości to moje. A po chwili zaś wszystkie regulacje poszły się je..., khmm, jeszcze raz regulować. Od pewnego czasu Scheppacha zastąpiła Makita. Zmieniam tarczę, przykładam tnę, zwijam maszynę.
4. Dosyć oczywiste - w przypadku chemii do drewna zasada jest taka sama - chytry dwa razy traci - albo trzy lub cztery.