Wpis 21: Nie taki diabeł straszny Jak się powiedziało polej, to trza wypić. W przerwach między upiorną wielodniową potyczką z frontami, zacząłem myśleć na czym by te fronty zawiesić - to znaczy można na ścianach, ale chyba nie o to chodzi (czy o to?). Żeby unaocznić swoim szlachetnym czytelnikom rozmiar wyzwania nadmienię tylko, że do tej pory wszystkie swoje potworki tworzyłem z płyt zamawianych w kolorowych marketach budowlanych, oklejałem melaminką (no dobra, ostatni mini projekt to już pvc i frezarka), z pomiarami na tzw. oko. Z wyłączeniem swoich własnych mebli warsztatowych (które są tylko i wyłącznie meblami warsztatowymi - mają działać, wyglądać niekoniecznie - poza tym mają nieco wyższy poziom tolerancji na manianę) w życiu nie robiłem nic podobnych gabarytów. Swoją drogą, zastanawiam na ile zdradliwe jest częste określanie fachowców "zrobiłem jak dla siebie". Zdaję sobie sprawę, że to, co mam zamiar niżej opisać jest dla profesjonalisty niczym splunąć, ale dla mnie, choćbym wypluł całe całe Morze Śródziemne to wciąż jest wyzwanie, z którym się jeszcze nie mierzyłem.
Mój ukochany, nazwijmy go, "zleceniodawca" miał kilka założeń, które miały mi owo projektowanie ułatwić:
1. Korpusy mają być rozbieralne (po kiego czorta - nie wiem). Na pytanie czy w widocznych miejscach kleić, żeby nie było widać wkrętów, stwierdził, że ma być widać wkręty - naklei się zaślepki. Co począć, klient nasz pan.
2. Blaty są "na stanie" , najtańsze możliwe, bo są tymczasowe - tak aby dało się ich przez jakiś czas używać.
3. Na okuciach nie oszczędzamy- ma być na bogato - znaczy się Blum ma być i już.
4. Szafki narożne mają byc otwierane dwustronnie, żadnych łamańców, ślepych frontów i innych cudów - ale śmieszne.
Dostałem wymiary kuchni, ale że strzeżonego - sami wiecie - zapakowałem swój zad w samochód i pojechałem obmierzyć "po swojemu" i powiem tak - Niemiec płakał jak budował, a robił to chyba odurzony opium i opity polską berbeluchą - najprostsze to były chyba otwory okienne, może dlatego, że okna świeżo wymienione. Ale - jak mawiał Rysiek Ochódzki - "Co zrobić, trudno". Obmierzyłem, wróciłem do domu i zacząłem projektowanie - no dobra, macie mnie, zacząłem myśleć, jak by ten projekt w ogóle zrobić.
Jak już zapewne wspominałem, z programami do grafiki wektorowej trochę mi nie po drodze - nawet kusiło mnie przez chwilę, żeby wykorzystać jakiś blumowski konfigurator korpusów, jednak nie spełnił on pokładanych w nim nadziei. Z bólem serca (a po pewnym czasie i tej mniej przyzwoitej części ciała), otwarłem Sketchupa i zacząłem zabawę.
Trzeciego dnia nierównej walki (Tak, trzeciego dnia, człowiek, oprócz tego typu rozrywek musi jeszcze iść do roboty - do roboty będziesz szedł, głupi? - ogarnąć rodzinne obowiązki, itd, itp.) projekt był gotowy i wyglądał mniej więcej tak.
Przyznaję bez bicia, że konfigurator Bluma okazał się bardzo pomocny w ogarnięciu szuflad, po prostu skonfigurowaną szufladę można eksportować do Sketchupa, co dało mi sporo oddechu. Okazał się także niezmiernie przydatny przy późniejszym rozpisie formatów. Najtrudniejsze okazało się trzymanie wymiarów frontów i upchnięcie tego wszystkiego w jakiś sensowny ciąg, stąd też pojawiły się szafki otwarte, aby uzupełnić luki.
Zadowolony z siebie wysłałem projekt do akceptacji. nie będę opisywał całego procesu poprawek, przestawiania szafek, korekt, przeróbek, wertowania instrukcji agd, wracania do pierwotnego projektu - szkoda moich nerwów, Waszych tym bardziej - dość powiedzieć, że projekt końcowy, jak wyżej, był jego drugą lub trzecią wersją (a że w prawo, a że w lewo, a że z ledami, a że bez, a że nie wiadomo co, a że sami sobie róbcie).
A ż w końcu, któregoś pięknego wieczoru przyszła upragniona wiadomość - "Jedziemy z tym koksem". Hurra, pomyślałem, naiwnie myśląc, że najgorsze za mną. Rozpisałem formaty (nudne, żmudne. Co mam napisać? Że to fantastyczna robota, pełna dynamicznych zwrotów akcji? Cudownych "jump scares" i fabularnych "twistów"? Yyy... no nie. Nuda, dokładność, liczenie po trzy razy, "oklejać tą krawędź czy nie oklejać, o to jest pytanie"). Niedzielny wieczór zastał mnie jednak z elegancko skrojoną listą formatek, rysunków technicznych dla bardziej skomplikowanych elementów i rozpiską wszystkich okuć. Byłem gotowy do akcji niczym Marshall w Psim Patrolu. Znacie tę animację (no co, mam trzylatka w domu)? Tym, którym przyjemność oglądania tego dziecięcego fenomenu umknęła, nadmienię, że Marshall jest psem, należącym do gromady super-psiaków (takie połączenie Avengers z bandą Tolka Banana), który za każdym razem, kiedy biegną przygotowywać się do kolejnej akcji, robi sobie jakieś kuku - i innym przy okazji też. To ja właśnie jak ten ślamazarny dalmatyńczyk - niby już wiem, że trzeba biec... tylko, k**wa, dokąd?
Widzicie, moi szanowni czytelnicy, jako rzekłem we wstępie do tej opowieści, do tej pory wszelkie zakupy pod tytułem "płyta wiórowa laminowana" robiłem w tych dziwnych sklepach na O, C albo L-M, wiedząc co prawda, że istnieją takie sekretne stowarzyszenia jak hurtownie płyt meblowych, ale będąc przekonanym, że są to miejsca dla ludzi z dużo wyższym poziomem wiedzy tajemnej i przede wszystkim dla tych, którzy parają się meblarstwem na co dzień, a nie, jak ja, od wielkiego dzwonu, omijałem te miejsca szerokim łukiem. Niestety takich cudów, jakie chciałem, to mi w kolorowych marketach nie zrobią, pomijając już fakt, że jakość płyty w tych marketach jest, umówmy się "taka se".
Przejrzałem internety i nieśmiało wysłałem zapytanie najbliższej hurtowni, nie mając absolutnie pojęcia, czy nie trzeba tam znać jakiś zaklęć, by w ogóle przekroczyć próg takiego miejsca (spodziewałem się, że czar taki mógłbyś się zaczynać np. od "Mój NIP i REGON to...".
W międzyczasie trafiłem na jeden profili twarzoksiążkowych (rzadko tam bywam, bo sam nie posiadam), chyba dla zawodowych stolarzy, poczytałem chwilę, jak się okazało, nie jestem pierwszym domorosłym meblarzem w tym kraju, ale większość porad sprowadzała się do "zatrudnij fachowca". Za późno.
Ku memu zaskoczeniu hurtownia potraktowała mnie bardzo uprzejmie i po krótkiej wymianie korespondencji oczom moim ukazała się wycena prac. Oczko mi trochę podskoczyło. Moje wstępne internetowe szacunki rozmijały się dość drastycznie od tego, co zobaczyłem (tak o 100%). No i po ptokach, pomyślałem. Jestem detalistą, dostałem cenę jak detalista, pewnie z przyzwoitą marżą, co by się kurdu*elka w ogóle opłacało obsłużyć, pomiędzy grupą stałych odbiorców. Tego nie przeskoczę... a może?
I tutaj, moi drodzy, wchodzicie Wy, cali na biało, czyli kornikowa brać. Nie spodziewałem się wiele, ale w przypływie bezsilności napisałem grzecznie do kornikowych meblarzy, z prośbą o weryfikację tejże wyceny, spodziewając się raczej odpowiedzi "weź idź do domu"...
Na drugie dzień rano, uzbrojony w recenzje owych wycen otrzymane od korników, którzy bynajmniej nie kazali iść do domu, zadzwoniłem do kręgu wiedzy tajemnej nr 2, który to polecony został w trakcie rozmów z rzeczoną forumową bracią.
Pierwsze zdziwko nastąpiło od razu ("A to pan? To ja znam temat, dawaj pan tę rozpiskę"), drugie nieco później, kiedy na maila dostałem całą listę własnych błędów i wypaczeń, które dosyć znacznie ową wycenę podnoszą, a nikomu do szczęścia nie są potrzebne. Tak, po korekcie, otrzymałem wycenę niemal zgodną z moim pierwotnym szacunkiem. Ułożyłem na prędce pean pochwalny ku czci moich forumowych wybawców, potwierdziłem zamówienie... i już. Nie taki diabeł straszny.
Po dwóch tygodniach paleta formatek zjechała na mój garaż (przykro mi mamusiu, ale auto musi postać na dworze, lato jest, nic mu nie będzie... grr... nie chce ktoś kupić Micry?
i rozpocząłem proces montażu. Rozumiem też teraz skąd u zawodowców potrzeba posiadania pi***yliarda szablonów, regulatorów i przymiarów. Robiąc jeden zestaw mebli, amatorsko i poza pracą, mogłem sobie pozwolić, aby robić to wolniej i jedną szafkę z pięcioma szufladami składać całe popołudnie, mierząc po 4 razy, znakując nawierty, itd. Umówmy się - czas poświęcony własnemu hobby jest nieprzeliczalny wprost na pieniądze. A propos przydasi... to nie mam żadnego, poza małym szablonem do zawiasów puszkowych za 11 zł. Reszta to już, ołówek, kątownik i liniał. Da się, choć przyznaję, jest to czasochłonne.
Po zmontowaniu, zapakowaniu i przewiezieniu wszystkich korpusów przyszedł czas na montaż, który zajął mnie, meblowemu imbecylowi półtora dnia. Cóż zrobić, za praktykę się płaci. I w zasadzie obyło się bez większych niespodzianek, poza jedną - po dojechaniu na miejsce, szczęśliwi przyszli właściciele wymarzonej kuchni stwierdzili z rozbrajającą szczerością - "przesunęliśmy jedną ścianę". To już wiem, czemu szafki miały być rozkręcalne. Na szczęście wymagało to zwężenia tylko jednej otwartej szafki, którą musiałem rozebrać, na miejscu przeformatować płyty, nawiercić lamele i skręcić ponownie. Na szczęście cały sprzęt pojechał ze mną. O krzywych ścianach, podłodze, itd już wspominałem, niestety nie naprostowały się.
Podsumowanie
- łączenie na lamelki i wkręty Assy. Na Assy robiłem pierwszy raz i w porównaniu do standardowych konfirmatów - wygoda pracy nieporównywalna.
- szuflady - Blum legrabox - jedyny minus to konieczność użycia 16 mm płyty i jej wyfrezowanie po obu stronach.
- zawiasy - Blum nowszej generacji (z wbudowanym bluemotion) oraz Blum 155 st. w szafkach narożnych.
- w słupku zrobiona dodatkowa zabudowa skrzynki elektrycznej (ale nie mam zdjęć niestety).
- plecy - hdf mocowany na zszywki w szafkach dolnych i wpuszczany w nuty w górnych (oraz w całym słupku).
- zawiesia - Camar 806.
Co bym zrobił inaczej
- Zawiasy blum nowszej generacji z wbudowanym bluemotion mają głębszą puszkę - 13 mm głębokości. Jak się okazało, we frontach pogłębienie otworu spowoduje przewiercenie się na wylot od strony frezowań. Zawias ostaje więc ok 0,5 mm. od frontu, co okazało się nie przeszkadzać właścicielom, ale mnie kłuje.
- Widoczne wkręty w widocznych częściach płyty - jak pisałem wcześniej tak miało niby być, ale jakoś moje poczucie estetyki na tym cierpi. Oczywiście wręczyłem właścicielom zestaw naklejanych zaślepek, ale sami nie wiedzą czy je nakleją.
- Przemyślałbym jeszcze raz dolny cokół pod zmywarką. Jako, że nie jestem fanem "Wyrzynania" dziury, a zmywarka nie posiadała ruchomego zawiasu do frontu, trzeba było cokół cofnąć i zrobić na max. 5 mm. Skończyło się wykończeniem z HDF - tutaj pewnie wyszedł mój brak doświadczenia, chociaż sam mam kuchnię zrobioną przez "meblarza" , gdzie fragment cokołu jest po prostu po chamsku wyrżnięty wyrzynarką, w dodatku krzywo, i moje rozwiązanie wydaje mi się dużo estetyczniejsze.
Czy jestem zadowolony? Jestem, tak na 3+ (na zachętę), jak na garażowca, wyszło całkiem nieźle. Nie taki był diabeł straszny. A może się mylę? Może wyszło znacznie gorzej niż powinno i tylko moje złaknione pochwały oko doszukuje się czegoś czego tu nie ma? Tę ocenę pozostawiam już Wam.